środa, 18 czerwca 2008

Siouxsie - Mantaray - 2007











01. Into A Swan
02. About To Happen
03. Here Comes That Day
04. Loveless
05. If It Doesn't Kill You
06. One Mile Below
07. Drone Zone
08. Sea Of Tranquality
09. They Follow You
10. Heaven And Alchemy

Susan Ballion znana szerzej jako Siouxsie, wokalistka kultowej kapeli Siouxie And The Banshees wraca na scenę muzyczną z po prawie 12 latach posuchy. Wraca (nie licząc mało znaczącej roli na płycie Basementa Jaxxa w 2003 roku) z nowym albumem, który co ciekawe jest dopiero jej pierwszym solowym dziełem. Siouxsie And Banshees teoretycznie nie istnieją już od wydania albumu The Rapture z 1995 roku. Nie liczę krótkiego, odbębnionego Reunin Tour w 2002 roku - co ciekawe, choć od tego momentu kompletnie nic nie zrobili nie ma informacji nawet o chwilowym zawieszeniu działalności. Tak więc czas na pierwszy album Siouxsie pod tytułem Mantaray. Czym różni się od chociażby ostatnich dzieł macierzystej grupy? Na wspomnianych The Rapture grupa Siouxue And The Banhees w bardzo przyzwoity sposób zabawiła się z alternatywnym rockiem z elementami popu i post punka (sztandarowy gatunek dla tego zespołu). Wyszło bardziej przyziemnie i bardziej przystępnie niż na innych krążkach. Zaczynając słuchać Mantaray oczekiwałem czegoś w tym stylu tylko dopasowanego do współczesnej sceny muzycznej. Trochę się pomyliłem...

Po pierwszym przesłuchanie zwraca na siebie uwagę szczególnie wyraźnym brzmienie elektroniki oraz pokaźnej gamie tych wszystkich efektów, które tak kocham jako smaczki ukryte gdzieś tam na drugim, trzecim planie każdego utworu. Może w samej elektronice nie jest nic niezwykłego, ale na pewno po Siouxsie można było się spodziewać czegoś bardziej rockowego. Ale to dobrze, że zaskakuje, bo trzeba przyznać, że spisuje się ponad przeciętnie. Świetnie prezentuje się About To Happen (klawisze ala 70's), które idealnie wpasowuje się w nowoczesny rynek podobnych produkcji. Idealne dla Kylie Minogue czy...no nie wiem...September? Serio. Brzmi to może groźne, ale jednak w wykonaniu przynajmniej Siouxsie brzmi świetnie. Niezłym kontrastem do About To Happen jest najlepszy na płycie Here Comes That Day, rzecz oparta na dęciakach (ta niepokojąca trąbka!) stylizowana na lata 60. Szkoła śpiewu Pani Bassey się kłania. I to nie tylko w Here Comes That Day, cała płyta jest wypełniona śpiewem z tą charakterystyczną manierą (If It Doesn't Kill You, Heaven And Alchemy). Pomysł przedstawienia trochę zapomnianej muzyki sprzed czterech dekad oprawionej w nowoczesne aranżacja w 100% udany. Loveless to znów przykład wspaniałej chwytliwej elektronicznej kompozycji, tym razem z mocnym mechanicznym beatem i afrykańskim klimatem (brawa za ksylofon). Podobne egzotyczne skojarzenia budzi One Mile Below z rozpędzonymi bębnami i monumentalnym wokalem. Czasem w tle odezwie się...małpa lub jakieś inne dzikie zwierze. Mantaray zresztą napakowany jest ciekawymi samplami i instrumentami. Oprócz ksylofonu słychać harfę, ukulele czy też niejaki hammer dulcifer (wybaczcie ale nie wiem jak to się po polsku nazywa, w przybliżeniu to kilkanaście strun rozpiętych na ramie w kształcie trapezu.....tak, to naprawdę gra!)

Mało wad ma ten krążek, oj mało. Nie mogę napisać z czystym sumieniem, że czegoś nie lubię. Nie potrzebuje podpowiedzi w stylu: ''napisz, że to mało przebojowe, kto Ci to w radiu zagra?'' albo ,,jeden, dwa numery - ok, ale po co od razu zamienić cały album w nowocześnie brzmiący relikt''. Jeśli już się mam czepiać to chyba ostatniej kompozycji czyli Heaven And Alchemy. Trochę wolno się rozkręca, początek przypomina może coś bardziej sakralnego niż pop-rock-elektronicznego, ale potem całość nabiera trochę wigoru dzięki doładowaniu kompozycji dźwiękami płynącymi z pianina i wychodzi przyjemna balladka. Drone Zone to dla mnie na pewno nie jest pięta achillesowa Mantaray, ale pewnie nie każdy lubi jazzujący, lekko kabaretowy nastrój. Skromnie zaaranżowany i zabawny. Pod numerem ósmym kryje się też bardzo udany numer Sea Of Tranquality, może trochę zbyt ‘’oswojony’’. Można było popuścić wodze fantazji i zbudować na tym podkładzie coś bardziej żywiołowego z elementami muzyki hiszpańskiej. Ale miało nie być wad, a już doczepiłem się trzech numerów. Dość! To naprawdę świetny krążek.

Nie spodziewałem się, że ten album tak pozytywnie mnie zaskoczy. Nie myślałem, że w tak oryginalny sposób Mantaray połączy tak różne klimaty jakimi są nowoczesne pulsujące ‘’elektryki’’ (a zwróćcie uwagę jeszcze na wręcz industrialny open track) i coś z przeszłość. Pod względem wokalu również nie ma o czym dyskutować - znakomity. Za same kompozycje wielki plus dla tej płyty, za umiejętności wokalne kolejny, ale największy za niespodziewany styl i klimat (mogę to powtarzać w kółko) w jakim Siouxsie wraca na rynek muzyczny z tak oryginalnym materiałem. Do tego brawa za odwagę, może Mantaray zainpiruje swoim brzmieniem innych artystów? Wszystkim życzę takich powrotów.


Brak komentarzy: