niedziela, 31 sierpnia 2008

Notowanie 91 (30.08.08)

AP. PP. LT.

01. 02. 07. Interpol - Rest Of My Chemistry

02. 07. 06. Beck - Chemtrails
03. NE. 01. Kings Of Leon - Sex On Fire
04. 05. 08. The Cure - Sleep When I'm Dead
05. 01. 09. The Raconteurs - Many Shades Of Black
06. 04. 04. Foo Fighters - Come Alive
07. 06. 10. The Verve - Love Is Noise
08. 03. 06. Radiohead - House Of Cards
09. 08. 05. The Kills - Last Day Of Magic
10. NE. 01. Oasis - The Shock Of Lightning

11. 18. 02. Guillemots - Kriss Kross
12. 10. 04. UNKLE - Cut Me Loose
13. 17. 03. Kings Of Leon - Crawl
14. 09. 11. R.E.M. - Sing For The Submarine
15. 11. 09. The Last Shadow Puppets - Standing Next To Me
16. 13. 06. Marillion - Whatever Is Wrong With You
17. 15. 08. Duffy - Warvick Avenue
18. 14. 11. Portishead - The Rip
19. 16. 13. Elbow - An Audience With The Pope
20. 19. 07. Nick Cave & The Bad Seeds - Midnight Man

21. 12. 09. Goldfrapp - Caravan Girl
22. 29. 04. Enigma - La Puerta Del Cielo
23. 27. 03. Muchy - Wyścigi
24. 21. 12. The Dresden Dolls - Lonesome Organist Rapes Page-Turner
25. NE. 01. Metallica - The Day That Never Comes
26. 20. 11. Amy Macdonald - Poison Prince
27. 22. 13. Roisin Murphy - Movie Star
28. 23. 10. The Fratellis - Mistress Mabel
29. 24. 08. Tricky - Slow
30. 25. 13. The Good, The Bad And The Queen - The Good, The Bad And The Queen

31. 26. 12. The Cure - Freakshow
32. 28. 06. Bloc Party - Mercury
33. 40. 03. The Zutons - Always Right Behind You
34. 43. 02. Sparks - Strange Animal
35. 31. 05. Deerhunter - Agoraphobia
36. 36. 03. The Ting Tings - Great DJ
37. 37. 02. Late Of The Pier - Heartbeat
38. 32. 13. Morrissey - All You Need Is Me
39. 30. 08. Gabriella Cilmi - Sweet About Me
40. 33. 12. Tindersticks - The Hungry Saw

41. 35. 05. Czesław Śpiewa - Mieszko I Dobrawa Jako Początek Państwa Polskiego
42. 38. 18. Nick Cave & The Bad Seeds - More News From Nowhere
43. 34. 06. Stolen Babies - A Year Of Judges
44. 42. 21. Interpol - Pioneer To The Falls
45. 41. 10. Lowe - A 1000 Miles
46. 46. 02. Moby - The Stars
47. 39. 07. Duran Duran - Skin Divers
48. 48. 05. Fleet Foxes - White Winter Hymnal
49. 45. 15. M83 - Graveyard Girl
50. 51. 17. Coldplay - Viva La Vida

51. NE. 01. Hooverphonic - 50 Watt
52. 47. 09. Primal Scream - Can't Go Back
53. 52. 07. Ladyhawke - Paris Is Burning
54. 44. 11. The Music - Strenght In Numbers
55. 50. 18. Coldplay - Violet Hill
56. 55. 17. The Jesus And Mary Chain - All Things Must Pass
57. 53. 08. Sigur Ros - Inní Mér Syngur Vitleysingur
58. 49. 11. Editors - Bones
59. 56. 12. The Hoosiers - Coops And Robbers
60. 54. 20. Goldfrapp - Happiness

Z listy wypadły:

z 57 - The Subways - Alright - po 3 tyg.
z 58 - dEUS - Slow - po 16 tyg.
z 59 - Dirty Pretty Things - Tired Of England - po 4 tyg.
z 60 - The Cure - The Only One - po 15 tyg.

sobota, 30 sierpnia 2008

The Verve - Forth - 2008










01. Sit And Wonder
02. Love Is Noise
03. Rather Be
04. Judas
05. Numbness
06. I See Houses
07. Noise Epic
08. Valium Skies
09. Columbo
10. Appalachian Springs


Gdyby album Forth pojawił się na rynku nie jedenaście, tylko trzy lub cztery lata po wydaniu Urban Hymns to można byłoby być pewnym, że ''spasiona'' poprzednikiem krytyka nie zostawi na nim suchej nitki. Na szczęście teraz są to tylko niepotrzebne nikomu dywagację, a płyta ukazuje się w 2008 nakładem EMI Music. Styl, który oferuje umożliwia porównanie niektórych jej fragmentów do solowej twórczości wokalisty (Richard Ashcroft), która jednak w pryzmacie dokonań macierzystej formacji zdaje się być mało istotnym ogniwem w jego karierze. Tym bardziej czuję zadowolenie z powodu z perspektywy Forth jest dość naturalnym rozwinięciem trzeciej studyjnej płyty Brytyjczyków, a nie próbą dogrania się z solowymi wybrykami frontmana. Trzymają się własnego stylu. Źle być nie może.

Prawdziwy britopop odszedł do lamusa. Reszta została. Reszta, czyli dobre alternatywne granie, nuta rocka psychodelicznego i odrobina space rocka. Kto szuka tego wszystkie na tym krążku nie zbłądzi. Nuty z Sit And Wonder, granego już od dłuższego czasu podczas koncertów pozwalają odetchnąć z ulgą i zapomnieć o etykiecie ''back=dead'' dla The Verve. Prawie siedmiominutowy, oparty na miarowej perkusji i brawurowo zabarwiony elektrycznymi gitarami cofa się gdzieś w okolice przełomu pierwszej i drugiej płyty formacji. Jest to zarazem doskonały, acz mało reprezentatywny utwór dla albumu. Dominuje w nim bardziej mroczne i typowo jamujące brzmienie niż w pozostałych utworach. Wyjątkiem jest jeszcze najdłuższa kompozycja na albumie - Noise Epic, z rewelacyjną perkusją i elektrycznymi skrzypcami.
Pozostałe osiem piosenek można opisać w bardziej swobodny sposób, używając określeń w stylu soft-psychodelia i pop-psychodeliczny. Doskonałe melodie nałożone na z lekka leniwe, lecz ujmujących za serce swoim rozmachem Rather Be, Valium Skies czy Appalachian Springs to najlepszy przykład powyższych określeń. Richard Ashroft brzmi tu jakby właśnie wyszedł z sesji Urban Hymns. Wydaję się, że pojęcie czasu go nie dotyczy. Pozostali członkowie grupy również nie dają zapomnieć, że nie są tylko chłopcami z ogłoszenia w NME. Dlatego dobrze posłuchać utworu Columbo, gdzie zapanowała ta absolutna demokracja między wyśmienitym basem Jonesa, tlącą się non stop na trzecim planie gitarą McCabe'a oraz ''żelaznym'' zestawem bębnów za którym siedzi Pete Salisbury. Columbo posiada w tle sampel zapożyczony z utworu Love Is Noise (a może na odwrót?)....zdobiącego zresztą ten sam krążek! Pomysł przedni. Skoro jesteśmy już przy singlu to trzeba odnotować, że wzbudził on niemałe kontrowersje swoją stricte-popową strukturą oraz zaszedł głęboko za skórę miłośnikom cięższego brzmienia grupy z Wigan.
Nie podlega jednak dyskusji fakt, że utwór jest hitem (4 miejsce w UK). ''Z pustego i sam Salomon nie naleje'' - głosi przysłowie, a w przypadku The Verve jest ono jak najbardziej trafne. Ciężko sobie bowiem wyobrazić by jakiś z pozostałych kawałków mógł równać się pod względem ''radio-przyjacielstwa'' z Love Is Noise. Nie wyobrażam sobie by zespół pozwolił na edytowanie, cięcie i mixowanie nie rzadko ponad sześciominutowych fragmentów Forth, toteż Love Is Noise jest jak najbardziej potrzebny by zachować naturalną równowagę.

Punktów kulminacyjnych na Forth jest 10, ale opisać ze względów estetycznych wszystkich nie warto/muszę/chcę (bo chcę byście posłuchali!). Skupiam się więc na ''the most beautiful ballad we've written ever''. Takim wszystko mówiącym zdaniem członkowie grupy określili kompozycje Judas. ''
Dopóki nie wejdzie refren masz wrażenie, że nic się nie dzieję. To mój cichy faworyt'' - tu już bardziej ostrożna wypowiedź lidera formacji. Judas, który w moim przekonaniu opowiada o wolności i jest protestem w stosunku do wprowadzenia w UK kart ID z numerem dla każdego obywatela to najbardziej ''naklawiszowany'' moment płyty. Praktycznie całe tło tworzą delikatne i rozmyte klawisze i dopiero z daleka dochodzą dość swobodne i grana jakby od niechcenia dźwięki gitary. Natomiast pod sam koniec następuje eksplozja emocji i przez chwilę znów można się cieszyć najlepszym ''noisem'' tego roku jak dotąd. Działa na zmysły. Zwala z nóg. Nie tylko on.

Proporcję obowiązujece na Urban Hymns i A Northern Soul zostały kompletnie złamane. Nie ma tu już pojedynczych przebojów. A jak są (Love Is Noise) to przecież coś musi potwierdzać regułę, prawda? Najlepiej słucha się jej jako całość, choć i tak kilka godzin potem można bez trudu (a co jeszcze przyjemniejsze - bez tchu) wymienić najbardziej magiczne chwile: Sit And Wonder, bo to początek całości; Rather Be, bo to utwór, który jest całym Urban Hymns dla tej płyty; Numbness, bo jest najbardziej gorzkie; I See Houses, a w szczególności dramatycznie-piękny refren.... Muzyka zawarta na Forth jest taka jak okładka, która ją zdobi. Rozległa, malownicza, nieokiełznana. Cała ta poświata utrzymuje się także poprzez wprowadzenie jako tematu przewodniego płyty słowa ''miłości''. W jednym z wywiadów grupa przyznała się, że to miłość jest największą siłą na naszej planacie, i może wydawać się to banalne, ale piosenki o niej zawsze będą aktualne i mają na to monopol do końca świata. Przychodzi więc mi na myśl jedno proste podsumowanie. Jeśli nowe The Verve to czysta miłość - ''All You Need Is Love''.


środa, 27 sierpnia 2008

Stwórz króla

Michael Jackson? Czemu nie. Odcinając się od wszystkie co nie jest związane z muzyką, a tyczy się osoby artysty trzeba stwierdzić uczciwie, że królem był i jest, bo na razie nie szykuje nam się kolejny talent na miarę Amerykanina. Ale nie o tym mowa.
29 sierpnia zostanie uruchomiony serwis king of the pop (www.kingofpop.pl). Za pośrednictwem strony Polscy fani Michaela będą mieli okazje zagłosować na swoje ulubione piosenki, wybierając je spośród ponad 100, które zostały nagrane w przeciągu ostatnich 30 lat. Utwory z największą ilością głosów zasilą album Michael Jackson - King Of Pop, który będzie swego rodzaju płytą Best Of wydaną z okazji 50 urodzin artysty. Przewidywana premiera - październik.
Na głosujących czekają nagrod...o sporej wartości.

Akcja organizowana jest na całym świecie. Ludzie z różnych krajów wybierają różne piosenki i z pewnością kompilacji z cyklu King Of Pop ukaże się nie mała ilość. Pomysł znakomity. Nowatorski. Takich ruchów przydałoby się więcej, tylko szkoda, że jeśli już są to dotyczą artysty, który nowych piosenek nie nagrywa od kilku lat, a podobnych zestawów (co prawda takich made in wytwórnia) będzie miał niedługo więcej niż płyt studyjnych.
W każdym razie zachęcam do głosowania.

wtorek, 26 sierpnia 2008

R.E.M. - Monster - 1994










01. What's The Frequency, Kenneth?
02. Crush With Eyeliner
03. King Of Comedy
04. I Don't Sleep, I Dream
05. Star 69
06. Strange Currencies
07. Tongue
08. Bang And Blame
09. I Took Your Name
10. Let Me In
11. Circus Envy
12. You

Jeśli wierzyć słowom lidera formacji R.E.M., prace nad krążkiem Monster wydanym pod koniec 1994 roku przebiegały nie tylko pod dużą presją ze strony otoczenia, ale także w atmosferze nasyconej wzajemną motywacją jakiej jeszcze nigdy nie było. ''We broke up . . . We reached the point where none of us could speak to each other, and we were in a small room, and we just said 'Fuck off' and that was it'' - mówił po latach.

Przysłowiowy kop w dupę znalazł swoje odbicie w piosenkach, które znalazły się na tym jednym z najbardziej skrajnych płyt, wtedy jeszcze kwartetu z Athens. Nie wszyscy podchwycili ewidentną chęć zmiany toru przez zespół i jednoczesne odcięcie się od tzw. slow-paced albumów.
Od pierwszych sekund What's The Frequency, Kenneth? słychać, że chłopcy poważnie podeszli do słowa ''rock''. Przesterowana gitara Petera Bucka, duża pulsacja, piękne zabrudzenie tła - i tylko głos przypomina ten z Automatic For The People i innych płyt zespołu.
Prawie identycznie (tylko wolniej) jest w Crush With Eyeliner. Gitara jest absolutnie na pierwszym planie, unosi całą kompozycje na kilku prostych, ale jakże wyrazistych i twardych akordach. Przenikliwy gwiazd w refrenie dodaje CWE jeszcze bardziej ''niedbałego'' klimatu.
Nic dziwnego. Monster nie powstał tylko i wyłącznie pod wpływem chęci nagrania czegoś bardziej soczystego, ale wpasował się również w rynek, który w owym okresie ciągle otaczał kultem grupy noise-popowe, indie rockowe, a przede wszystkim grunge'owe.

Śmierć Kurta Cobaina, bliskiego przyjaciela Stipe'a też pozostawiła swoje piętno na płycie. Nie tylko duchowe, ale i materialne. Let Me In przypomina największe pain-songi formacji z Monty Got A Raw Deal czy The Wrong Child na czele, jednak tym razem z ''odrobiną'' gitary w tle i w hołdzie zmarłemu przyjacielowi. Sytuacja powtarza się przy Strange Currencies, co świadczy o dużym upływie przyjaciół grupy w czasie prac nad Potworem. Tym razem padło na aktora, Rivera Phoenixa. Rytmika podobna jak przy Everybody Hurts, bardzo podoba. Strange Currencies spokojnie mógłby znaleźć się na poprzedniej płycie formacji. Po latach niedoceniony, nie umieszczony na płycie The Best Of, a warty tego w takim samym wymiarze jak jego wielki protoplasta.

Typowych ballad tu prawie nie ma, ale jest jeden ewenement na którym warto pogłośnić.
Jest nim Tongue. Można odnieść wrażenie, że pośród ''brudnej bandy Monstera'' jest to piosenka-żart. Na oklaski zasługuje warstwa wokalna. Na cztery minuty znika Stipe-flejtuch, a z głośników dobiega czysty falset. Mało tego. Żeby było jeszcze ciekawiej wypada zacytować wypowiedź muzyka na temat kompozycji: ''I tried to be a girl in this song, really (...) It's all about cunnilingus*''. Dla niewtajemniczonych gwiazdką oznaczyłem określenie pewnej bardzo erotycznej czynności.
Po za tym po staremu. Wybuchowa mieszanka złożona z wygranego z punkową energią Star 69 czy zapętlonego Bang And Blame (z gościnnym udziałem siostry wokalisty) daje radę.

Nie wiem dlaczego recenzenci boją się w przypadku Monster używać określenia post-grunge. Ja jak najbardziej popieram tą formę oznaczania najbardziej agresywnej wersji Amerykanów.
Jeśli ktoś ma jakieś wątpliwości wsłuchując się w hitowe i w pewnym sensie najbardziej radosne What's The Requency, Kenneth? to odsyłam na sam koniec gdzie spotkać można Circus Envy (czysta Nirvana) i kolejny, ukazujący chęć kombinowania i powolnego budowania nastroju You.
Koniunktura na podobne granie zaczęła powoli gasnąć wraz z wejściem w drugą połowę lat 90. Dobrze się stało, że R.E.M. również zostawił po sobie ślad w tej części historii muzyki rozrywkowej. Nie sztuką jest hałasować, trzeba mieć przekaz i pomysł. Na tym opierał się grunge, na tym opierał się R.E.M. w 1994 roku.





poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Notowanie 90 (23.08.08)

AP. PP. LT.

01. 05 .08. The Raconteurs - Many Shades Of Black

02. 01. 06. Interpol - Rest Of My Chemistry
03. 03. 05. Radiohead - House Of Cards
04. 02. 03. Foo Fighters - Come Alive
05. 07. 07. The Cure - Sleep When I'm Dead
06. 06. 09. The Verve - Love Is Noise
07. 08. 05. Beck - Chemtrails
08. 25. 04. The Kills - Last Day Of Magic
09. 04. 10. R.E.M. - Sing For The Submarine
10. 12. 03. UNKLE - Cut Me Loose

11. 11. 08. The Last Shadow Puppets - Standing Next To Me
12. 09. 08. Goldfrapp - Caravan Girl
13. 14. 05. Marillion - Whatever Is Wrong With You
14. 10. 10. Portishead - The Rip
15. 22. 07. Duffy - Warvick Avenue
16. 15. 12. Elbow - An Audience With The Pope
17. 24. 02. Kings Of Leon - Crawl
18. NE. 01. Guillemots - Kriss Kross
19. 20. 06. Nick Cave & The Bad Seeds - Midnight Man
20. 16. 10. Amy Macdonald - Poison Prince

21. 17. 11. The Dresden Dolls - Lonesome Organist Rapes Page-Turner
22. 13. 12. Roisin Murphy - Movie Star
23. 18. 09. The Fratellis - Mistress Mabel
24. 19. 07. Tricky - Slow
25. 21. 12. The Good, The Bad And The Queen - The Good, The Bad And The Queen
26. 23. 11. The Cure - Freakshow
27. 30. 02. Muchy - Wyścigi
28. 29. 05. Bloc Party - Mercury
29. 39. 03. Enigma - La Puerta Del Cielo
30. 28. 07. Gabriella Cilmi - Sweet About Me

31. 33. 04. Deerhunter - Agoraphobia
32. 27. 12. Morrissey - All You Need Is Me
33. 26. 11. Tindersticks - The Hungry Saw
34. 34. 05. Stolen Babies - A Year Of Judges
35. 31. 04. Czesław Śpiewa - Mieszko I Dobrawa Jako Początek Państwa Polskiego
36. 43. 02. The Ting Tings - Great DJ
37. NE. 01. Late Of The Pier - Heartbeat
38. 35. 17. Nick Cave & The Bad Seeds - More News From Nowhere
39. 37. 06. Duran Duran - Skin Divers
40. 45. 02. The Zutons - Always Right Behind You

41. 32. 09. Lowe - A 1000 Miles
42. 36. 20. Interpol - Pioneer To The Falls
43. NE. 01. Sparks - Strange Animal
44. 38. 10. The Music - Strenght In Numbers
45. 41. 14. M83 - Graveyard Girl
46. NE. 01. Moby - The Stars
47. 46. 08. Primal Scream - Can't Go Back
48. 49. 04. Fleet Foxes - White Winter Hymnal
49. 40. 10. Editors - Bones
50. 48. 17. Coldplay - Violet Hill

51. 54. 16. Coldplay - Viva La Vida
52. 47. 06. Ladyhawke - Paris Is Burning
53. 42. 07. Sigur Ros - Inní Mér Syngur Vitleysingur
54. 50. 19. Goldfrapp - Happiness
55. 51. 16. The Jesus And Mary Chain - All Things Must Pass
56. 53. 11. The Hoosiers - Coops And Robbers
57. 56. 03. The Subways - Alright
58. 52. 16. dEUS - Slow
59. 44. 04. Dirty Pretty Things - Tired Of England
60. 55. 15. The Cure - The Only One

Z listy wypadły:

z 57 - Death Cab For Cutie - I Will Possess Your Heart - po 13 tyg.
z 58 - Ladytron - Ghosts - po 11 tyg.
z 59 - Portishead - Machine Gun - po 20 tyg.
z 60 - dEUS - The Architect - po 20 tyg.

Notowanie 89 (16.08.08)

AP. PP. LT.

01. 03. 06. Interpol - Rest Of My Chemistry

02. 14. 03. Foo Fighters - Come Alive
03. 02. 05. Radiohead - House Of Cards
04. 04. 10. R.E.M. - Sing For The Submarine
05. 05. 08. The Raconteurs - Many Shades Of Black
06. 01. 09. The Verve - Love Is Noise
07. 08. 07. The Cure - Sleep When I'm Dead
08. 11. 05. Beck - Chemtrails
09. 07. 08. Goldfrapp - Caravan Girl
10. 09. 10. Portishead - The Rip

11. 10. 08. The Last Shadow Puppets - Standing Next To Me
12. 40. 03. UNKLE - Cut Me Loose
13. 06. 12. Roisin Murphy - Movie Star
14. 16. 05. Marillion - Whatever Is Wrong With You
15. 15. 12. Elbow - An Audience With The Pope
16. 22. 10. Amy Macdonald - Poison Prince
17. 12. 11. The Dresden Dolls - Lonesome Organist Rapes Page-Turner
18. 13. 09. The Fratellis - Mistress Mabel
19. 21. 07. Tricky - Slow
20. 23. 06. Nick Cave & The Bad Seeds - Midnight Man

21. 17. 12. The Good, The Bad And The Queen - The Good, The Bad And The Queen
22. 25. 07. Duffy - Warvick Avenue
23. 20. 11. The Cure - Freakshow
24. NE. 02. Kings Of Leon - Crawl
25. 29. 04. The Kills - Last Day Of Magic
26. 19. 11. Tindersticks - The Hungry Saw
27. 28. 12. Morrissey - All You Need Is Me
28. 24. 07. Gabriella Cilmi - Sweet About Me
29. 31. 05. Bloc Party - Mercury
30. NE. 02. Muchy - Wyścigi

31. 32. 04. Czesław Śpiewa - Mieszko I Dobrawa Jako Początek Państwa Polskiego
32. 30. 09. Lowe - A 1000 Miles
33. 36. 04. Deerhunter - Agoraphobia
34. 34. 05. Stolen Babies - A Year Of Judges
35. 27. 17. Nick Cave & The Bad Seeds - More News From Nowhere
36. 26. 20. Interpol - Pioneer To The Falls
37. 18. 06. Duran Duran - Skin Divers
38. 35. 10. The Music - Strenght In Numbers
39. 42. 03. Enigma - La Puerta Del Cielo
40. 38. 10. Editors - Bones

41. 33. 14. M83 - Graveyard Girl
42. 37. 07. Sigur Ros - Inní Mér Syngur Vitleysingur
43. NE. 02. The Ting Tings - Great DJ
44. 41. 04. Dirty Pretty Things - Tired Of England
45. NE. 02. The Zutons - Always Right Behind You
46. 45. 08. Primal Scream - Can't Go Back
47. 48. 06. Ladyhawke - Paris Is Burning
48. 43. 17. Coldplay - Violet Hill
49. 51. 04. Fleet Foxes - White Winter Hymnal
50. 39. 19. Goldfrapp - Happiness

51. 46. 16. The Jesus And Mary Chain - All Things Must Pass
52. 47. 16. dEUS - Slow
53. 50. 11. The Hoosiers - Coops And Robbers
54. 49. 16. Coldplay - Viva La Vida
55. 44. 15. The Cure - The Only One
56. 56. 03. The Subways - Alright
57. 60. 13. Death Cab For Cutie - I Will Possess Your Heart
58. 52. 11. Ladytron - Ghosts
59. 54. 20. Portishead - Machine Gun
60. 57. 20. dEUS - The Architect

sobota, 9 sierpnia 2008

Urlop....to be continued

Tym razem żegnam się z blogiem na nieco dłużej niż ostatnio. Planowany powrót 25 sierpnia. Wtedy już z pewnością będzie można cieszyć się kilkoma nowymi albumami, które do tego czasu albo wyjdą, albo chociaż dostaną się w moje ręce...w nieco inny sposób.
Żegnam się przy dźwiękach muzyki, która towarzyszyć będzie mi przez najbliższe tygodnie, o której z pewnością coś napiszę jak wrócę - Nine Inch Nails, Pavement, Beck i Garbage....bo to już rok od kiedy się w nich zakochałem.

piątek, 8 sierpnia 2008

Notowanie 88 (08.08.08)

AP. PP. LT.

01. 01. 07. The Verve - Love Is Noise
02. 05. 03. Radiohead - House Of Cards
03. 06. 04. Interpol - Rest Of My Chemistry
04. 03. 08. R.E.M. - Sing For The Submarine
05. 08. 06. The Raconteurs - Many Shades Of Black
06. 02. 10. Roisin Murphy - Movie Star
07. 04. 06. Goldfrapp - Caravan Girl
08. 10. 05. The Cure - Sleep When I'm Dead
09. 12. 08. Portishead - The Rip
10. 14. 06. The Last Shadow Puppets - Standing Next To Me

11. 21. 03. Beck - Chemtrails
12. 07. 09. The Dresden Dolls - Lonesome Organist Rapes Page-Turner
13. 09. 07. The Fratellis - Mistress Mabel
14. NE. 01. Foo Fighters - Come Alive
15. 11. 10. Elbow - An Audience With The Pope
16. 18. 03. Marillion - Whatever Is Wrong With You
17. 13. 10. The Good, The Bad And The Queen - The Good, The Bad And The Queen
18. 15. 04. Duran Duran - Skin Divers
19. 17. 09. Tindersticks - The Hungry Saw
20. 16. 09. The Cure - Freakshow

21. 19. 05. Tricky - Slow
22. 22. 08. Amy Macdonald - Poison Prince
23. 25. 04. Nick Cave & The Bad Seeds - Midnight Man
24. 26. 05. Gabriella Cilmi - Sweet About Me
25. 31. 05. Duffy - Warvick Avenue
26. 20. 18. Interpol - Pioneer To The Falls
27. 24. 15. Nick Cave & The Bad Seeds - More News From Nowhere
28. 23. 10. Morrissey - All You Need Is Me
29. 39. 02. The Kills - Last Day Of Magic
30. 27. 07. Lowe - A 1000 Miles

31. 32. 03. Bloc Party - Mercury
32. 33. 02. Czesław Śpiewa - Mieszko I Dobrawa Jako Początek Państwa Polskiego
33. 28. 12. M83 - Graveyard Girl
34. 35. 03. Stolen Babies - A Year Of Judges
35. 29. 08. The Music - Strenght In Numbers
36. 41. 02. Deerhunter - Agoraphobia
37. 34. 05. Sigur Ros - Inní Mér Syngur Vitleysingur
38. 38. 08. Editors - Bones
39. 30. 17. Goldfrapp - Happiness
40. NE. 01. UNKLE - Cut Me Loose

41. 40. 02. Dirty Pretty Things - Tired Of England
42. NE. 01. Enigma - La Puerta Del Cielo
43. 36. 15. Coldplay - Violet Hill
44. 37. 13. The Cure - The Only One
45. 42. 06. Primal Scream - Can't Go Back
46. 44. 14. The Jesus And Mary Chain - All Things Must Pass
47. 43. 14. dEUS - Slow
48. 48. 04. Ladyhawke - Paris Is Burning
49. 57. 14. Coldplay - Viva La Vida
50. 49. 09. The Hoosiers - Coops And Robbers

51. 53. 02. Fleet Foxes - White Winter Hymnal
52. 45. 10. Ladytron - Ghosts
53. 47. 15. The Subways - Girls & Boys
54. 52. 19. Portishead - Machine Gun
55. 51. 11. Blackfield - Where Is My Love?
56. NE. 01. The Subways - Alright
57. 55. 19. dEUS - The Architect
58. 54. 09. The Dandy Warhols - Wasp In The Lotus
59. 46. 06. The Futureheads - Radio Heart
60. 56. 12. Death Cab For The Cutie - I Will Possess Your Heart

Z listy wypadły:

z 50 - The Last Shadow Puppets - The Age Of The Understatement - po 12 tyg.
z 58 - The Gutter Twins - God's Children - po 5 tyg.
z 59 - Foo Fighters - Cheer Up Boys (Your Makeup Is Running) - po 14 tyg.
z 60 - Organizm - Głowa - po 11 tyg.

Marillion wcześniej w prezencie dla Polskich fanów

Co prawda premiera płyty Happiness Is The Road grupy Marillion, została przesunięta na końcówkę Października, ale tylko Polscy oraz Amerykańscy fani grupy będą mogli się już w tym roku cieszyć nowym albumem Brytyjczyków. Wszystko za sprawą decyzji, aby w innych częściach świata wydać HITR dopiero na wiosnę 2009 roku. Mowa o formie fizycznej, bo tzw. digital download będzie dostępny dla wszystkich w tym samym okresie co premiera CD w Polsce i Stanach.

Znana jest już również tracklista 15 studyjnego krążka Marillion. W skład wchodzi 19 piosenek, umieszczonych na dwóch dyskach. W dodatku zgodnie z wcześniejszymi informacjami, w końcu potwierdzono oficjalnie, że pierwszym singlem promującym zostanie Whatever Is Wrong With You. Data premiery - 1 Października.

Disc 1: Essence
  1. Dreamy Street
  2. This Train is my Life
  3. Essence
  4. Wrapped Up in Time
  5. Liquidity
  6. Nothing Fills the Hole
  7. Woke Up
  8. Trap the Spark
  9. A State of Mind
  10. Happiness is the Road
Disc 2: The Hard Shoulder
  1. Thunder Fly
  2. The Man from the Planet Marzipan
  3. Asylum Satellite #1
  4. Throw Me Out
  5. Half the World
  6. Older than Me
  7. Whatever is Wrong with You
  8. Especially True
  9. Real Tears for Sale

Nowy album Enigmy we wrześniu

Bardzo szybko doczekaliśmy się nowej płyty Enigmy. Następca A Posteriori ukazuje się prawie dokładnie dwa lata po swoim poprzedniku. Jest to najkrótszy okres oczekiwania na płytę Enigmy od czasu albumów z 1994 i 1996 roku. Jeszcze miesiąc temu płyta była miksowana i nie było wiele wiadomo na jej temat, nawet data premiery nie była znana. Teraz znane są już najważniejsze szczegóły.
Album wyjdzie 19 września. Poprzedzi go singiel, na którym znajdą się kompozycje: "Seven Lives" i "La Puerta del Cielo". Zostanie on wydany w formie tzw. podwójnej strony A.
Kompozycja La Puerta Del Cielo do ściągnięcia Z TEJ
STRONY. Po wejściu na witrynę należy przejść w zakładkę DLP. Album opisywany jest jako wielokultorowy pod względem brzmienia. Powrót do lat 90? Byłoby pięknie.














Tracklista:


1. Encounters
2. Seven Lives
3. Touchness
4. The Same Parents
5. Fata Morgana
6. Hell's Heaven
7. La Puerta del Cielo
8. Distorted Love
9. Je T'aime Till My Dying Day
10. Déjà Vu
11. Between Generations
12. The Language of Sound

Piosenki, które znajdą się na limitowanej wersji dzieła:

1. Superficial
2. We Are Nature
3. Downtown Silence
4. Sunrise
5. The Language Of Sound (Slow Edit)

czwartek, 7 sierpnia 2008

Verve w BBC

Wczoraj, o godzinie 19:00 czasu Brytyjskiego, zespół The Verve dał specjalny koncert dla radia BBC ONE. Koncert miał miejsce w ramach audycji Zane'a Lowe'a i trwał niecałe 50 minut. W tym czasie grupa zaprezentowała swoje największe hity + trzy nowe nagrania: Love Is Noise, Rather Be oraz Sit And Wonder. Audycji, i to razem z videozapisem można posłuchać po TYM linkiem.

Kylie Minogue - Impossible Princess - 1997










01. Too Far
02. Cowboy Style
03. Some Kind Of Bliss
04. Did It Again
05. Breathe
06. Say Hey
07. Drunk
08. I Don't Need Anymore
09. Jump
10. Limbo
11. Through The Years
12. Dreams

Z szóstym studyjnym kompaktem Kylie Minogue pod tytułem Impossible Princess, zapoznałem się po wcześniejszym przestudiowaniu paru artykułów, w których ku mojemu zdziwieniu padały zawsze ciekawe słowa-klucze: trip hop, elektronika albo alternative. Posiadając już całkiem spore rozeznanie w jej dyskografii postanowiłem ''zaryzykować'' i pewnego pięknego dnia odpaliłem Impossible Princess, przemianowany w niektórych częściach świata na Kylie Minogue, ze względu na śmierć Księżnej Diany w czasie premiery albumu.

Już pierwszy kontakt z okładką daje do myślenia. Z pewnością fryzura Kylie jest bardzo alternatywna, to samo można poczuć przy przeglądaniu okładek singli promujących całość.
Zacząłem nietypowo, od trzeciej piosenki, ponieważ bardzo interesował mnie wynik kolaboracji między wokalistką, a Jamesem Deanem Bradfieldem z Manic Street Preachers.
Jeżeli ktoś słucha dyskografii Australijki z szybkością 500kb/s i dociera do IP, to i tak wciśnie ''stop'' przy tym numerze. Kylie gra tu gitarowo. Prawdziwa, żywa gitara Jamesa stanowi główny atut tej niezwykle przebojowej kompozycji. Podparta smykami i równie prawdziwą perkusją. To naprawdę głęboki i świeży powiew muzyki, tak innej niż wszystko to co do tej pory zawarte było na każdej płycie poczynając od Kylie z 1988 roku.

Najbardziej soczysty jest za pewne I Don't Need Anymore. Zero elektroniki. Przynajmniej nie czuje się jej wsłuchując się w świetne harmonie i dynamiczną pracę perkusji. Całość kojarzy się z wczesnymi poczynaniami Cardigans, ale na szczęście nie jest tak bardzo super-słodka. Kategorie gatunkowe, o których wspomniałem na początku, również nie są tutaj zmyślone.
Niech nie zmyli cię słuchaczu banalnie brzmiący tytuł Sey Hey. W środku kryje się prawdziwie narkotyczna bomba. Delikatny, klimatyczny i uduchowiony numer zasługuję na przypisek: top 5 na płycie. Minogue prezentuje to swoje najbardziej intymne brzmienie głosu, delikatnie nucąc melodię. Wszystko wyprodukowane przez Brothers in Rhythm, formację odpowiedzialną za większość kompozycji na IP. To zresztą jest strzał w 10. Ich wpływy słychać w kolejnych kompozycjach. Mocne Limbo, znów podszyte partiami elektrycznej gitary, będące lekko freestylowym połączeniem elektroniki i rocka, pokazuje dość swobodny, mocny wokal, który tak często był i jest prze-produkowany na słodki, idealny, wręcz perfekcyjny do bólu. Nie uważam Minogue za świetną wokalistkę. Śpiewa zbyt idealnie i bezbłędnie, nie eksperymentuje na tym polu. Limbo to miła odmiana.
Drunk, zgodnie z tytułem, poi nas fantastycznymi ścianami syntezatorów i klimatem prawdziwych mistrzów gatunku. Mi się kojarzy osobiście z Leftfield, w refrenie za to pojawia się przebojowość znana z Pet Shop Boys. Utwór ma dwie części, ta druga ''bardziej dla ludzi'' trochę traci klimat przysłowiowej ''storm in a teacup'', ale czy nie należy się pochwała za samą próbę (udaną) przełamania konwencji?
Klimat łagodzi znów ocierające się o trip hop Jump. Powolne i leniwe, głęboko nabasowane, elegancko skonstruowane...czy to naprawdę Kylie? Nick Cave i jego Złe Nasiona widocznie wywarły na niej jakiś ZŁY (dla prostoty i kiczu) wpływ nagrywając wspólnie Where The Wild Roses Grow. Trochę weselszy i typowy dla siebie wizerunek pokazuje tak naprawdę jeden utwór. Did It Again. Sprawny popowy numer, orientalnie zabarwiony stał się największym przebojem z płyty. Popularność zyskał również oryginalny teledysk, w którym Minogue zostaje przedstawiona w czterech wersjach samem siebie. Jest ''słodka Kylie'', ''sexy Kylie'', ''tańcząca Kylie'' i...''indie Kylie''. Którą wybieracie?

Did It Again pokazało się na listach przebojów, ale cały album był kolejnym komercyjnym niewypałem (oczywiście w porównaniu z innymi pozycjami w jej dorobku, bo nie jeden artysta marzy o takim sukcesie jak osiągnął IP) i był najgorzej sprzedającym się albumem Kylie jak do tej pory. To ironia, ale im słabiej sprzedawały się jej płyty, poczynając od Rhythm Of Love, przez self-tittled, aż po Impossible Prince, tym lepsza była jej muzyka.
Niestety Minogue ''wyciągnęła'' z tego komercyjnego samobójstwa wnioski i nigdy więcej nie pozwoliła sobie być ''indie girl''. O równie ambitnym, mrocznym, magnetyzującym graniu, takim jak chociażby w otwierającym całość grand-pianinowym Too Far (zapraszam do zapoznania się z listą instrumentów jakie tam zostały użyte!) można tylko pomarzyć. W każdym razie ku mojej szczerej radości album nazwany Impossible Princess pokazał, że naprawdę Imppossible Is Nothing, nawet w przypadku tak kontrowersyjnej i postrzeganej za monotematyczną piosenkarki jaką się Minogue. Brawo. Masz dziewczyno swoje 5 minut u mnie.

wtorek, 5 sierpnia 2008

Notowanie 87 (02.08.08)

AP. PP. LT.

01. 01. 06. The Verve - Love Is Noise

02. 03. 09. Roisin Murphy - Movie Star
03. 05. 07. R.E.M. - Sing For The Submarine
04. 02. 05. Goldfrapp - Caravan Girl
05. 15. 02. Radiohead - House Of Cards
06. 13. 03. Interpol - Rest Of My Chemistry
07. 04. 08. The Dresden Dolls - Lonesome Organist Rapes Page-Turner
08. 10. 05. The Raconteurs - Many Shades Of Black
09. 09. 06. The Fratellis - Mistress Mabel
10. 11. 04. The Cure - Sleep When I'm Dead

11. 06. 09. Elbow - An Audience With The Pope
12. 07. 07. Portishead - The Rip
13. 08. 09. The Good, The Bad And The Queen - The Good, The Bad And The Queen
14. 12. 05. The Last Shadow Puppets - Standing Next To Me
15. 31. 03. Duran Duran - Skin Divers
16. 17. 08. The Cure - Freakshow
17. 14. 08. Tindersticks - The Hungry Saw
18. 21. 02. Marillion - Whatever Is Wrong With You
19. 22. 04. Tricky - Slow
20. 16. 17. Interpol - Pioneer To The Falls

21. 40. 02. Beck - Chemtrails
22. 23. 07. Amy Macdonald - Poison Prince
23. 19. 09. Morrissey - All You Need Is Me
24. 18. 14. Nick Cave & The Bad Seeds - More News From Nowhere
25. 30. 03. Nick Cave & The Bad Seeds - Midnight Man
26. 32. 04. Gabriella Cilmi - Sweet About Me
27. 20. 06. Lowe - A 1000 Miles
28. 24. 11. M83 - Graveyard Girl
29. 26. 07. The Music - Strenght In Numbers
30. 29. 16. Goldfrapp - Happiness

31. 33. 04. Duffy - Warvick Avenue
32. 38. 02. Bloc Party - Mercury
33. NE. 01. Czesław Śpiewa - Mieszko I Dobrawa Jako Początek Państwa Polskiego
34. 39. 04. Sigur Ros - Inní Mér Syngur Vitleysingur
35. 46. 02. Stolen Babies - A Year Of Judges
36. 25. 14. Coldplay - Violet Hill
37. 27. 12. The Cure - The Only One
38. 28. 07. Editors - Bones
39. NE. 01. The Kills - Last Day Of Magic
40. NE. 01. Dirty Pretty Things - Tired Of England

41. NE. 01. Deerhunter - Agoraphobia
42. 42. 04. Primal Scream - Can't Go Back
43. 35. 13. dEUS - Slow
44. 34. 13. The Jesus And Mary Chain - All Things Must Pass
45. 37. 09. Ladytron - Ghosts
46. 36. 06 The Futureheads - Radio Heart
47. 44. 09. The Subways - Girls & Boys
48. 48. 03. Ladyhawke - Paris Is Burning
49. 47. 08. The Hoosiers - Coops And Robbers
50. 41. 12. The Last Shadow Puppets - The Age Of The Understatement

51. 43. 09. Blackfield - Where Is My Love?
52. 45. 18. Portishead - Machine Gun
53. NE. 01 Fleet Foxes - White Winter Hymnal
54. 49. 08. The Dandy Warhols - Wasp In The Lotus
55. 53. 18. dEUS - The Architect
56. 56. 11. Death Cab For The Cutie - I Will Possess Your Heart
57. 52. 13. Coldplay - Viva La Vida
58. 57. 05. The Gutter Twins - God's Children
59. 50. 14. Foo Fighters - Cheer Up Boys (Your Makeup Is Running)
60. 58. 11. Organizm - Głowa

Z listy wypadły:

z 51 - Peter Gabriel & Friends - Everything Comes From You - po 13 tyg.
z 54 - R.E.M. - Hollow Man - po 13 tyg.
z 55 - Guillemots - Get Over It - po 14 tyg.
z 59 - Lao Che - Czarne Kowboje - po 7 tyg.
z 60 - Renton - Walk Aside - po 9 tyg.

Wrony, Policjanci, Parasole...

Wreszcie długo oczekiwana relacja z The Police znajdzie się na blogu. Udało się odzyskać dyskietkę z zapisem moich przeżyć, która przeleżała dobre kilka dni 130 km od miejsca, z którego piszę te słowa.

Zapraszam do lektury...długiej lektury.

THE POLICE - 26.06.08, Stadion Śląski, Chorzów.

Po czwartkowym koncercie The Police, który odbył się na Stadionie Śląskim słuchałem w Programie 3 Polskiego Radia audycji Piotra Kaczkowskiego, po-koncertowej audycji trzeba dodać. Ludzi dzwonili i dzielili się wrażeniami z wydarzenia, które skończyło się ledwie pół godziny wcześniej. Cieszyli się, że The Police wreszcie zagrali w Polsce, podziwiali perfekcyjne przygotowanie techniczne imprezy, mówili, że nie mogli wymarzyć sobie lepszego setu i chwalili zespól za doskonałą formę, taką samą jak 25 lat temu. Z drugiej strony głosy niezadowolenia. Słaby kontakt z publicznością, mała liczba utworów i w końcu często powtarzane zdanie przy okazji wielu koncertów jakie już się u nas odbyły: brak magii.
Nikt jednak nie wspomniał, że koncert ten przekonał go w 100% do muzyki The Police, która od teraz stanie się ważną częścią jego muzycznego warsztatu, bo zespół na żywo to jest niezapomniane przeżycie, którego nie odda muzyka studyjna. Czemu Piotr Kaczkowski nie usłyszał takich słów? Nie udało mi się dodzwonić...

Bilety z allegro, na kilka dni przed ‘’świętem’’, aby zaoszczędzić kasę – normalka. Robię tak zawsze i dobrze na tym wychodzę. Wykorzystałem dobrodziejstwo pewnego dziennikarza Gazety Wyborczy, nabywając od niego bilety na najlepszy jak się później okazało sektor, numer 31. Cena też atrakcyjna, na dwóch biletach zaoszczędziłem 80zl w stosunku do ich nominalnej ceny.
Tak jak i rok temu przed występem Genesis około 18:00 odwiedziłem kolegę, który mieszka 10 minut drogi od stadionu. Herbatka, ciasto i w drogę.
Przed Śląskim tradycyjnie grupa ‘’koników’’. Desperaci, próbujący opchnąć swoją drogą całkiem dobre bilety na boczne sektory o 50% taniej.
Wkoło atmosfera wielkiego rodzinnego pikniku. Piwko, popcorn, grill – oczywiście 2 razy drożej nić normalnie, bo policyjnie...Policja (ta bardziej tradycyjna) też była. Nie spodziewałem się, że prawdziwe emocję zaczną się już przy bramkach. Kolejka zmniejszała się sukcesywnie w bardzo szybkim tempie. Moja kolej. Pan z ochrony zauważył parasol. Szybko i bez ceregieli – ‘’Proszę skierować się do depozytu’’. Nie protestowałbym zbytnio gdyby nie tabliczka informująca, że tego dnia będę musiał ponieść dodatkowe koszty w wysokości 50zł (co najmniej dwukrotnie przewyższające wartość oddawanego sprzętu). Sytuację za mną podchwycił pewien gość (też z parasolem), który przybył na stadion z liczną rodziną. Już po kilku minutach grupka osób zaczęła dyskusję z ochroniarzami na temat ‘’pieprzonych przepisów’’ i ‘’cholernej paranoi’’.
W tym momencie usłyszałem gromkie brawa dochodzące z płyty. Pojawiło się Counting Crows. Bez wielkiego namysłu przerzuciłem parasol za ogrodzenie z boku z nadzieją, że po koncercie jakoś go wygrzebię.

Counting Crows to nadal słabo mi znany zespół z Ameryki, inspirujący się muzyką R.E..M. czy Crowded House. Zasłynęli swoim debiutanckim krążkiem August And Everything After z 1993 roku, a teraz niedawno na rynku pojawił się ich pierwszy od 5 lat longplay Saturday Nights And Sunday Morning. Właśnie te dwa krążki dane mi było poznać. Gdy pojawiłem się na swoim miejscu zespół już grał. Zasiadłem na krzesełku numer 6. Ku mojemu zadowoleniu okazało się, że scena jest dokładnie na wprost sektora numer 31. Trochę mnie to zdziwiło, że nawet tak zwane VIP-y mają z pewnością minimalnie (ale jednak!) gorszy kąt patrzenia niż ja. Na obiekcie panowała stała migracja. Z jednej strony stopniowo przybyło ludzi, ale można było zauważyć, że wielu czekało tylko i wyłącznie na gwiazdę tego wieczoru, bo co chwila wstawali ze swoich miejsc, szli kupić coś do jedzenia, zapalić papierosa...
Atmosfera była bardzo miła, choć czułem się dość samotnie. Masę pustych miejsc wkoło siebie. Counting Crows w każdym razie już grali. Postawili na repertuar złożony głównie z żywych i w miarę przebojowych kompozycji. Tak jak napisałem – specjalistą od nich nie jestem, ale udało mi się wychwycić kilka znananych mi numerów (1492, Big Yellow Taxi).

Mimo, że Polska publiczność nie okazała szalonych emocji po następujących po numerach to grupa na pewno zasłużyła na duże brawa. Widać było jak wokalistka wkłada cale serce w śpiewanie, a przy okazji tryska pozytywną energią, która zaczęła udzielać się całej grupie. W końcu był to ich historyczny, pierwszy występ w naszym kraju. Mimo, że nie każdy utwór zapamiętałem i nie wszystko poraziło mnie swoim brzmieniem to również z tej części koncertu będę miał bardzo dobre wspomnienia. Jedno małe ''ale'' pojawia się z mojej strony tylko w jednym momencie, szkoda, że być może najważniejszym.
Przyznaję, że czekałem jak pewnie każdy kto zna choć po części Counting Crows na wielki przebój Mr. Jones z 1993 roku. Pojawił się, a jakże, jednak w dość dziwnej wersji z zupełnie inaczej zaśpiewanym refrenem i niestety dość ''przygłuszonymi organami''. Tak się akurat trafiło, że Counting Crows mieli dość średnie nagłośnienie co dało się słyszeć cały czas. Podczas pierwszego utworu było wręcz tragicznie. Na szczęście wszystko zmieniło się już w następnym utworze – w międzyczasie na wysokie wieże, gdzie ustawiony był sprzęt wdrapał się pewien śmiałek i jak sądzę naprawił wszelkie usterki.
Mr. Jones trafiło widocznie na kolejną małą falę zakłóceń. Separacja instrumentów na ledwie przyzwoitym poziomie. Naprawdę byłem zawiedziony, ale to nie wina muzyków, którzy próbowali w tym kawałku zachęcić do śpiewania widzów co im w ostateczności nie wyszło z wyżej wymienionych powodów. Zeszli ze na około 15 minut przed 21:00. W tym czasie organizatorzy zapewnili dobrą zabawę przy dźwiękach Blondie, The Cure, Raconteurs czy Radiohead.
Tuż po ostatnich dźwiękach Here Comes Your Man grupy Pixies z playbacku zaczął być odtwarzany numer wprowadzający do większości koncertów The Police na drugiej części ich Europejskiej Trasy. Podczas Marley-owego Get Up, Stand Up scena była jeszcze pusta, dało się zauważyć przemierzających ją technicznych, ale każdy już wiedział, że koncert się zaczął.

Po chwili zupełnie niespodziewanie cała trójka muzyków (Sting, Summers, Copeland) pojawia się na scenie i nie czekając na brawa, bez zbędnych ukłonów i przywitań od razu zaczęła Message In The Bottle. Takiego openera, tak histerycznie wręcz przyjętego przez publikę nie widziałem ani na The Cure, ani na Genesis. Momentalnie tysiące rąk znalazły się w górze klaszcząc w rytm do dźwięków hitu z płyty Reggata Da Blanc.
Początek piorunujący. Trzeba przyznać, że zarówno ten jak i każdy kolejny numer jaki został zagrany brzmiał fenomenalnie w wersji koncertowej. W porównaniu ze studyjnymi wersjami, koncertówki prezentowały potężniejsze oraz atrakcyjniejsze brzmienie – technika idzie naprzód.
Designerzy, którzy stworzyli scenę postawili na jakość, a nie na wygląd. Miejsce na którym prezentował się tego wieczora zespół nie było w jakimś szczególny sposób wyjątkowe. W zamian za to umożliwiało osobom siedzącym tak jak ja na sektorach komfortowe oglądanie koncertu. Dwa duże ekrany po bokach, plus kolejne dwa ustawione w połowie boiska, umożliwiające podgląd osobom siedzących w najbardziej skrajnych punktach obiektu.
Pośrodku sceny znajdował się jeszcze jeden wielki ekran. A dwie wysokie ściany z multipleksji spełniały rolę miejsca na wszelkiego rodzaju wizualizacje. Podsumowując: 7 ekranów, wszystkie zawsze w użyciu. Ja byłem w tak komfortowej sytuacji, że gdzie bym nie spojrzał wszystko widziałem w perfekcyjnie, jakbym oglądał ‘’żywe DVD’’.

A koncert trwał dalej. Poleciały utwory wypełniające pierwsze krążki grupy: Don’t Stand So Close To Me (oczywiście w oryginalnej wersji, nie tej z 86), Demolition Man czy też Driven To Tears. Wcześniej jednak zespół zaprezentował bardzo żywiołowo przyjęty Hole In My Life, podczas którego przez sektory przetoczyła się tak duża liczba meksykańskich fal ile włosów tego wieczoru było w brodzie Stinga. Trzeba bowiem zaznaczyć, że lider The Police zaprezentował Polskim fanom (ale i nie tylko Polskim, nawet koło mnie siedziała para z Wloch) nowy image, bardzo skrupulatnie pielęgnowany od początku tej odnogi trasy koncertowej. Nie ma co ukrywać, że wokalistka wyglądał w nowym wizerunku bardzo dobrze. Kto by pomyślał, że ma już 56 lat.
Meksykańska fala powtórzyła się jeszcze tylko raz, w kolejnym utworze zagranym po Hole In My Life, ale przy Voices Inside My Head zupełnie zamarła – i tak do końca imprezy.

Słuchacze dzwoniący po koncercie do Minimaxu narzekali trochę na fanów, którzy podobno w małym stopniu angażowali się w koncert. Od razu pragnę napisać, że to kompletna bzdura! (co zresztą powyższe słowa potwierdzają) Miałem miejsce jakie miałem i wszystko widziałem. Lewą stronę, prawą stronę i cały ''parkiet''. Czego jak czego, ale euforii w zachowaniu fanów nie można było nie zauważyć. Kilka razy pokazali, że w tym dniu Stadion Śląski wypełnił się w całości prawdziwymi miłośnikami zespołu. Ja na pewno żadnego ‘’niedzielnego fana’’ nie dostrzegłęm.
Co prawda podczas znakomitych solówek Summersa m.in. właśnie w utworze Voices In My Head publika raczej słuchała niż szalała, ale to chyba zdrowe zachowanie w takich momentach. The Police zagrali tylko 18 numerów tego wieczoru. Przy ponad dwukrotnie większej liczbie piosenek The Cure 19 lutego w Katowicach liczba ta wydawać może się wręcz i śmieszna, ale spółka Sting/Summer/Coppeland w zamian za to zafundowała nam kilka utworów w bardzo długich i rozbudowanych wersjach. W tak zwanej extended version zostały wykonane największe przeboje grupy, które równocześnie najbardziej porwały tego dnia publiczność.

Było niesamowicie urozmaicone Can’t Stand Losing You, które w porównaniu z oryginałem zostało przeciągnięte spokojnie o jakieś 2 minuty, wybrzmiało też przyjęte z hukiem równym Message In The Bottle kultowe Roxxane, podczas którego na całym stadionie (a była już ciemna noc) zrobiło się krwiście-czerwono. Najlepiej tego wieczoru wypadł jednak numer So Lonely, czwarty, trochę mniej znany singiel z pierwszego krążka grupy Outlandos D’ Amour, który z biegiem lat stał się sztandarowym hymnem Policjantow. Mamy w tym wypadku do czynienia z reggae’ową, bardzo rytmiczną zwrotką (jak sam Sting mówi – ‘’Bezczelnie zerżniętą z No Woman, No Cry) i błyskawicznie rozpędzającym się prostym refren, podczas którego stadion ryczał ‘’So lonely, so lonely, so lonely...’’ – i tak w nieskończoność. Znów nie dał o sobie zapomnieć Andy Summer rozwijając swoje gitarowe solo o ładne kilka sekund i co za tym idzie przedłużając całą zabawę – znów ponad 5 minut radości.
The Police to zespól, który na przestrzeni lat, koncertując w każdym prawie zakątku świata sprawił, że grupa nie ma utworów nie znanych, które spływały by po widzach tak jak to miało miejsce z niektórymi piosenkami Counting Crows.

Nie jestem więc wstanie napisać zdania ‘’W tym momencie zespół sięgnął po mniej znany utwór...’’ W zamian za to bez problemu wymienię kolejne hity jakie zostały zaprezentowane tej nocy. Jednym z najlepszych fragmentów widowiska i bardzo wyczekiwanym przeze mnie kawałkiem było Invisible Sun. Ktoś napisał, że to tak jakby Pink Floyd zaczęło grać w stylu Police. Coś w tym jest. Z jednej strony dość chłodna zwrotka, a potem lekko jazzujący refren. Pięknym pomysłem było w momencie grania tego kawałka ukazanie na głównym ekranach twarzy dzieci z różnych części świata. Wszak to utwór skomponowany dla dzieci Belfastu, Belfastu wojennych lat... Im dłużej koncert trwał tym więcej pojawiało się numerów z kultowego albumu Synchronicity z 1983 roku. Jeszcze w podstawowym secie zabrzmiał Wrapped Around Your Fingers (Niesamowity widok gdy Copeland uderza w monstrualny bęben znajdujący się na środku sceny), a na bis zespól zaprezentował King Of Pain oraz oczywiście Every Breath You Take. Brakowało mi utworów tytułowych, zarówno pierwszej jak i drugiej części. Ale Synchronicity z tego co zdążyłem przeczytać w internecie nie pojawiają się na koncertach nie tylko w ramach Europejskiej trasy.

Bisy były dwa. Pierwszy po Can’t Stand Losing You. Publiczność nie przestała bić braw ani na moment, a trzeba przyznać, że przerwa nie trwała przysłowiowe dwie minuty. Zauważyłem w tym momencie coś czego nie dane mi było oglądać podczas poprzednich dwóch wielkich imprez na których byłem. Nikt, ale to nikt nie opuścił swoich miejsc! Nie zauważyłem żadnych odchodzących z trybun czy też wychodzących przez przejścia dla fanów, stojących na murawie osób. Wszyscy pozostali na swoich pozycjach, gotowi na przyjęcie kolejnej dawki pozytywnych wibracji. Myślę, że to doskonale pokazuje to o czym już wcześniej wspomniałem, myślę, że to pokazuje kto był obecny na tym koncercie. I ciekawe co w tym momencie myśleli fani The Cure, podobno jedni z najbardziej zżytych i oddanych.

Na ekranach pojawiła się wizualizacja graficzna płyty Ghost In Machine, a chwilę potem na scenę wrócił Sting kłaniając się 50 tys. obserwatorom.
Zaczęli od Roxxene. Pojawiły się również wspomniane King Of Pain oraz So Lonely. Po tym ostatnim zespół zrobił krótką pauzę. Ja już wiedziałem co się szykuje. Cała trójka pozwoliła na to aby brawa dobiegły końca (co nie było takie oczywiste), pozwoliła na chwilę odpocząć wyeksploatowym do granic wytrzymałości instrumentom. Po chwili z gitary Summersa popłynęły jedna z najpiękniejszych linii melodycznych w historii. Rozpoczęło się Every Breath You Take. To był kolejny magiczny moment tego koncertu. Kolejna chwila kiedy potwierdziła się renoma miłośników The Police. Wszyscy ludzie momentalnie powstali. Na nogach był cały stadion, już nie tylko płyta i okolice. Oczywiście nie byłem wyjątkiem.

Czy może być coś cudowniejszego niż usłyszeć taki numer na żywo. Nie ukrywam, że oprócz So Lonely i Invisible Sun czekałem na tek kawałek najmocniej. Wiedziałem, że go zagrają, choć w porównaniu z innymi setlistami z ostatnich dni zespół przesunął Every Breath You Take na prawie sam koniec. To była doskonała decyzja.
Wykonanie tego klasyka całej muzyki rozrywkowej też było odrobinę inaczej zaaranżowane. Początek bez bębnów, jakby akustyczny. Spodziewałem się, że to taki krótki fragment intro i zaraz ruszy ''pełny'' numer, a jednak szybko wszedł wokal Stinga. Można rzec, że z sekundy na sekundę całość stopniowo się rozkręcała. Na końcu w prezencie cała wyliczanka zaczynająca się od słów ‘’Every’’ została jeszcze raz powtórzona. Owacja. Owacja. Owacja..

The Police znów opuścili scenę, tym razem wyczuwając całą tą magiczną otoczkę i nie chcąc jej przerywać wrócili na nią po kilku sekundach by odegrać już naprawdę ostatni Next To You. Kolejny dynamiczny i przebojowy kawałek z debiutanckiej płyty tria. Fani nie zrezygnowali z pozycji obranej przy poprzednim utworze i również na stojąco spędzili ostatnie chwile koncertu. Teraz już wszystko toczy się jak zwykle błyskawicznie.

Copeland opuszcza swoje miejsca za bębnami i podchodzi do dwójki pozostałych muzyków. Kilka wspólnych ukłonów, ale zero deklaracji, zero słów. Czy to dobrze czy źle? Malkontenci zarzucić pewnie by chcieli, że znów słaby kontakt z publicznością. Ja natomiast potraktuję to w taki sposób, że zespół nie powiedział: ''Żegnajcie, to był nasz pierwszy i ostatni koncert tutaj''. Światła się zapalają i stadion powoli zaczyna pustoszeć. W tym momencie mógłbym skończyć, ale może niektórych zainteresuje afera parasolowa.


Odszukałem miejsce w którym jak mi się wydawało dobrze schowałem parasol. Niestety. Nic nie znalazłem. W zamian za to zupełnie przypadkowo ekhm....dostał się w moje ręce bardzo elegancki i nowoczesny model z kilkoma bajeranckimi przyciskami, które pozwalają regulować różne funkcje parasola jak mniemam. Słowa te piszę siedząc na krótkim urlopie na wsi i nie mam w tej chwili okazji zbyt obrazowo przedstawić tego eksponatu. W każdym razie sądzę, że to kolejna pozytywna rzecz jaka spotkała mnie tego wieczoru, a ponieważ nie miałem z sobą aparatu ani kamery, tylko komórkę na której fotki wychodzą tak jak wychodzą to ten parasol będzie najpiękniejszą pamiątką jaką zachowam po koncercie legendarnej grupy The Police 26 Czerwca 2008 roku.

PS: