środa, 18 czerwca 2008

Garbage - beautifulgarbage - 2001











01. Shut Your Mouth
02. Androgyny
03. Can't Cry These Tears
04. Till The Day I Die
05. Cup Of Coffee
06. Silence Is Golden
07. Cherry Lips (Go, Baby Go!)
08. Breaking Up The Girl
09. Drive You Home
10. Parade
11. Nobody Loves You
12. Untouchable
13. So Like A Rose

O swoich ulubionych pozycjach mogę pisać dużo. Tylko ze względów czysto estetycznych oraz z powodu pewnej fomy jaką narzuca recenzja, nie mogę zapełnić słowami kilkunastu stron notatnika.
Nie zaczynam tak tej recenzji, bo chcę złamać tą zasadę. Przeciwnie. Chcę pokazać, że nie jestem chyba wybitnie chory na punkcie tej grupy i znam jej słabe momenty. I pokażę wam, że nie jestem miłosierny tak miłosierny dla słabszych plyt i nieważnie kto nagrywa. A takim słabszym krążkiem jest właśnie wydany pod koniec 2001 roku krążek beautifulgarbage (zwracam uwagę na oryginalną pisownie). Album, który ciężko porównać pod względem stylu (co zrozumiałe, znając naprawdę nieprzeciętną zdolność Garbage do eksperymentów), lecz przede wszystkim poziomu z poprzednimi krążkami.

Co tu nie gra? Zaczyna się bardzo obiecująco (ale czy zespół ten miał w swojej karierze jakiś słaby open track?) od szorstkiego Shut Your Mouth. Rapowany tekst, wybuchowy refren, beat szaleje po wszystkich zakamarkach nagrania...Wychodzi z tego numer mocniejszy od wszystkiego co znaliśmy na poprzedniej płycie Version 2.0 z 1998. To niestety dość mylący początek. Wydawnictwo prawie nie przypomina już w niczym swojego czwartego singla. Wchodzimy w świat popu, który jak widać zaraził również członków grupy z Madison. Nie jest to już niestety zabawa elektroniczym popem z mocnymi wpływami roka tylko plastikowy pop, który święcił tryumfy swego czasu, a dziś jeszcze wyewoluował w znacznie gorsze twory przypominające bardziej komputerową łapankę.
Androgyny denerwuje dziecinną aranżacą i prymitywnym refrenem: boys in the girl's room, girls in the men's room, you free your mind in your androgyny. Z kolei Can't Cry These Tears idealnie pasowałoby na średniawy świąteczny singiel, z którego sprzedaż części kosztów przekazywana jest na biedne dzieci w Afryce (kto tu jest biedniejszy, słuchacz czy dzieci?).
Z tych numerów, nieznośne nowoczesnych i przekombinowanych, zaciekawić może Till The Day I Die, który mógłby być hitem pod warunkiem istnienia w tamtych czasach formacji Scissor Sisters i wspólnej kolaboracji obu grup. A Prawdziwą ''perłą'' tego zestawu jest track Cherry Lips (Go Baby Go!) - sam tytuł może wystraszyć, prawda?
Znów nieznośny plumkający sztuczny bas, melodyjka do podrobienia w marnym programie muzycznym, słodki głos Shirley (oj nie pokazuje swoich najlepszych cech Pani Manson na tym krążku) i klaskany refren. Rozumiem, jakby był to joke-song. Rozumiem jakby dali to na stronę b-singla, ale nie dość, że Wiśniowe Usta pojawiły się na albumie to jeszcze zameldowały się w sklepach na drugiej małej płytce promującej beautifulgarbage. Do tego zestawu wciśnie się jeszcze Untouchable, które najchętniej dałbym do zaśpiewania jakiejś Jennifer Lopez.

Czyli co, Garbage sięgnął dna? Jako wierny fan zaczynam jednak ratować swoich ulubieńców....i na szczęście mam ku temu podstawy - Ballady. Ballady, które nie zostały naznaczone przez żadne z powyżej wymienionych dziwnych elementów nowego stylu grupy. Ballady, które trzymają poziom takich dzieł jak The Trick Is To Keep Breathing czy Milk. Cup Of Coffe, Drive You Home i chyba przede wszystkim ''Bondowskie'' Drives You Home ze wspaniale zaśpiewaną końcówką, pełną prawdziwych emocji. Daleko tym numerom do niestety zawodzącej, bardziej żywej stronie beautifulgarbage (z ballad niewypalił jedynie kończący zestaw So Like A Rose). Oprócz nich na płycie pochwalić mogę Silence Is Golden (gdzie podczas słuchania nachodzą mnie myśli typu - ''od teraz zaczną grać rockowo!''. Tylko, że potem jest Cherry Lips (Go, Baby Go!)...Najmocniejszym punktem tej nierównej płyty jest mimo moich narzekać na brak ostrzejszego brzmienia prosty pop-rockowy kawałek Breaking Up Th Girl, który potrafi pozytywnie nastawić mnie na resztę dnia. Jeden z największych przebojów grupy, niesłusznie pominięty przy kompilowaniu albumu Absolute Garbage. Rusza mnie jeszcze Parade, chyba jedyny dynamiczny song (prócz Shut Your Mouth), który dość sprawnie wkomponował się w otoczenie. Jako plus zaliczam także pozytywny tekst, który traktuje o ciągłym dążeniu naprzód.
Chyba wymienienie wad zajęło więcej miejsca niż zalet. Wgłębiając się bardziej szczegółowo w dyskografię grupy mogę rzec, że to również album nietrafionych decyzji. Na stronach b-singli poniewierały się świetne numery: Enough Is Never Enough i Begging Bone. Także wydane single nie są chyba odpowiednim zestawem do promowania beuatifulgarbage. Grupa w 2001 musiała chyba zwolnić, musiała nagrać wreszcie coś gorszego (po takim sukcesie Version 2.0 i kawałka The World Is Not Enough nagranym na potrzeby przygód o Jamesie Bondzie) i dobrze w sumie, że to już nastąpiło. W dodatku następca beautifulgarbage pokazał, że zespół znów zaczął komponować stricte rockowe numery i wyszło to na dobre.
A dla beautifulgarbage nie ma zmiłuj się. Trójeczka....i to taką, w której skład wchodzi ''połówka'' za samą nazwę i za ''byt''.





Brak komentarzy: