czwartek, 26 czerwca 2008

Notowanie 82 (28.06.08)

AP. PP. LT.

01. 01. 04. The Good, The Bad And The Queen - The Good, The Bad And The Queen
02. 03. 09. Coldplay - Violet Hill
03. 02. 09. Nick Cave & The Bad Seeds - More News From Nowhere
04. 06. 03. The Dresden Dolls - Lonesome Organist Rapes Page-Turner
05. 12. 04. Elbow - An Audience With The Pope
06. 10. 03. Tindersticks - The Hungry Saw
07. 08. 04. Roisin Murphy - Movie Star
08. 07. 07. The Cure - The Only One
09. 04. 12. Interpol - Pioneer To The Falls
10. 05. 08. The Jesus And Mary Chain - All Things Must Pass

11. 16. 04. Ladytron - Ghosts
12. 13. 03. The Cure - Freakshow
13. 29. 06. M83 - Graveyard Girl
14. 11. 04. Blackfield - Where Is My Love?
15. 09. 08 dEUS - Slow
16. 20. 04. Lao Che - Czarne Kowboje
17. 15. 07. The Last Shadow Puppets - The Age Of The Understatement
18. NE. 01. The Verve - Love Is Noise
19. 14. 11. Goldfrapp - Happiness
20. 33. 02. The Music - Strenght In Numbers

21. 17. 13. Portishead - Machine Gun
22. 24. 02. Portishead - The Rip
23. 19. 09. R.E.M. - Hollow Man
24. 18. 05. Renton - Walk Aside
25. 31. 04. Morrissey - All You Need Is Me
26. 32. 02. R.E.M. - Sing For The Submarine
27. 21. 08. Coldplay - Viva La Vida
28. 25. 09. The Subways - Girls & Boys
29. 22. 10. Guillemots - Get Over It
30. 41. 02. Amy Macdonald - Poison Price

31. 28. 09. Foo Fighters - Cheer Up Boys (Your Makeup Is Running)
32. 26. 10. Nine Inch Nails - Discipline
33. 27. 13. dEUS - The Architect
34. 23. 06. Death Cub For The Cutie - I Will Possess Your Heart
35. NE. 01. The Fratellis - Mistress Mabel
36. NE. 01. Lowe - A 1000 Miles
37. 30. 15. Radiohead - Nude
38. 35. 13. Lao Che - Hydropiekłowstąpienie
39. 36. 12. Elbow - Grounds For Divorce
40. 43. 03. The Dandy Warhols - Wasp In The Lotus

41. NE. 01. The Futureheads - Radio Heart
42. 38. 06. Organizm - Głowa
43. 42. 05. Gavin Rossdale - Love Remains The Same
44. 34. 10. The Wombats - Backfire In The Disco
45. 37. 11. Steve Lukather - Tell Me What You Want From Me
46. 39. 17. Carla Bruni - Autumn
47. 40. 11. The Racounteurs - Salute Your Solution
48. 47. 05. Guillemots - Falling Out Of Reach
49. 53. 02. The Kooks - Shine On
50. 46. 06. Hercules And Love Affair - Blind

51. 57. 02. Editors - Bones
52. 45. 05. Martina Topley Bird - Carnies
53. 44. 07. Big Day - Jedyny Słodki Problem
54. 48. 18. PJ Harvey - The Devil
55. 59. 03. The Hoosiers - Coops And Robbers
56. 50. 16. Roisin Murphy - You Know Me Better
57. 49. 12. Jarvis Cocker - Heavy Weather
58. 51. 16. Rufus Wainwright - Between My Legs
59. 52. 18. Lao Che - Drogi Panie
60. 55. 08. Muzyka Końca Lata - Chłopaki

Z listy wypadły:

z 54 - Hey - W Imieniu Dam (Live) - po 4 tyg.
z 56 - Eric Avery & Shirley Manson - Maybe - po 13 tyg.
z 58 - Rush - The Way The Wind Blows - po 11 tyg.
z 60 - Porcupine Tree - Normal - po 14 tyg.

Break

W związku z moim wyjazdem na wieś, przez trochę ponad tydzień od jutra, na blogu nie będą pojawiały się nowe wpisy. Zachęcam więc do przeglądania archiwum i komentowania innych, już napisanych rzeczy. Spróbuję jeszcze dziś znaleźć czas, aby wstawić aktualne-przyśpieszone notowanie DLP, ale nie wiem czy mi się to uda, bo już około 18:00 muszę być przygotowany na koncert Counting Crows i The Police.

środa, 25 czerwca 2008

....,a Oasis po raz siódmy

Prawie jednocześnie do dziennikarzy dobiegły informację i o nowej płycie The Verve jak i siódmym albumie Oasis. Wyczekiwany od trzech lat następca Don't Believe The Trith będzie nosić tytuł Dig Out Your Soul (natychmiastowo moje, pozytywne co ważne, skojarzenie z tytułem ostatniej pozycji Nicka Cave & The Bad Seeds). Oasis postanowiło jednak (kto wie czy ze względu na konkurencję ze strony The Verve właśnie) lekko przesunąć premierę albumu i teraz jest to wstępny termin: 6 Października.
Pod koniec września w radiu puszczony zostanie utwór The Shock Of The Lightning, napisany przez Noela Gallaghera pierwszy singiel promujący. Wokalista opisuje utwór jako bardzo wciągający numer, który został napisany cholernie szybko i również błyskawicznie nagrany.
Tracklista płyty nie jest jeszcze znana. Spekuluję się, że kilka z piosenek zawartych ostatecznie na Dig Out Your Soul to będą już starsze utwory, skomponowane na przestrzeni ostatnich lat.

Four po raz czwarty

Znany już jest tytuł najnowszej płyty zespołu The Verve, o którym ostatnio pełno na tym blogu. Nic nie poradzę, że czekam z niecierpliwością na kolejne dzieło tego zasłużonego w dziejach, szczególnie Brytyjskiej sceny, kwartetu. Tytuł płyty Four jest logiczny i nieskomplikowany. I powinien przynieść szczęście - kilka miesięcy temu albumem o równie znaczącej nazwie Third, powrócił zespół Portishead, który tak samo jak Verve był nieobecny na scenie przez 11 lat i co tu dużo pisać...Third to jedna z płyt tego roku.

Podano już oficjalną tracklistę albumu. Jest on promowany oczywiście przez singiel Love Is Noise.
  1. "Sit and Wonder"
  2. "Love Is Noise''
  3. "Rather Be"
  4. "Judas"
  5. "Numbness"
  6. "I See Houses"
  7. "Noise Epic"
  8. "Valium Skies"
  9. "Columbo"
  10. "Appalachian Springs"

wtorek, 24 czerwca 2008

Pet Shop Boys - Alternative - 1995











CD 1:

01. In The Night
02. A Man Could Get Arrested
03. That's My Impression
04. Was That What It Was
05. Paninaro
06. Jack The Lad
07. You Know Where You Went Wrong
08. A New Life
09. I Want A Dog
10. Do I Have To?
11. I Get Excited (You Excited Too)
12. Don Juan
13. The Sound Of Atom Splitting
14. One Of The Crowd
15. Your Funny Uncle

CD 2:

01. It Must Be Obvious
02. We All Feel Better In The Dark
03. Bet She's Not Your Girlfriend
04. Losing My Mind
05. Music For Boys
06. Miserablism
07. Hey Headmaster
08. What Keeps Mankind Alive?
09. Shameless
10. Too Many People
11. Violence (Hacienda Version)
12. Decadance
13. If Love Were All
14. Euroboy
15. Some Speculation

Wspomniałem już nie raz, że Pet Shop Boys bardzo płodnym bandem jest. Kompilacja Alternative to potwierdzenie tego zdania w całej jego krasie. Od debiutu minęło zaledwie 9 lat, w tym czasie ukazało się pięć płyt studyjnych, wspominane już kiedyś przy okazji wcześniejszych recenzji zbiory remixów tzw. Disco (1,2) i kompilacja singli Discography. Alternative to jednak nie kolejne podsumowanie najlepszych piosenek zespołu, tylko zbiór b-sidów. Zbiór pokaźny bo zawierający, aż 30 nagrań na dwóch dyskach CD.
Opisanie każdego z numerów, chociażby w skrócie zajęłoby zdecydowanie zbyt wiele miejsca, więc jak łatwo się domyśleć zajmę się tymi najważniejszymi z tej całej grupy teoretycznie mniej ważnych piosenek, którym dane było tylko i wyłącznie zaistnieć na drugiej stronie singli.

Utwory uszeregowane chronologicznie, co jest doskonałym sposobem na prześledzenie całej bogatej kariery Pet Shop Boys w ponad 130 minut! Album rozpoczynają kompozycje z okresu Please, jest ich 6. Nie różnią się zbyt bardzo od kompozycji zawartych na płycie. To raczej to samo surowe brzmienie, ozdobione dosyć niskim wokalem jakim lubił wtedy operować Neil Tennant. Najciekawiej prezentuje się kompozycja Paninaro (jeden z dwóch utworów w karierze PSB, w którym rolę głównego wokalisty dzierży Chris Lowe), znana z tego, że powstał do niej teledysk, a sam utwór został wydany na singlu we Włoszech w limitowanym nakładzie. Paninaro jest wszakże nazwą włoskiej subkultury powstałej na początku lat 80 we Włoszech, która charakteryzowała się dbałością o modę i apolitycznością.
Na Alternative utwór pojawia się w oryginalnej wersji znanej z singla Suburbia. Co ciekawe w 1995 (ponownie z Lowe jako głównym wokalem) roku utwór został nagrany na nowo, powstał do niego kolejny teledysk, a całość posłużyła do promowania zestawu. Wersja z ''dopinką'' 95 jest krótsza, posiada zdecydowanie bardziej unowocześnione brzmienie i więcej samplowych smaczków - nie jest także zawarta na albumie.

Następne cztery kompozycje ukazują okres prac nad Actually. You Know Where You Went Wrong zaskakuje trochę postrzeloną grą klawiszy, ale i dosyć ironicznie brzmiącym wokalem.
I Want A Dog znane szerzej jako jeden z utworów z płyty Introspective też pojawia się na Alternative w wersji okrojonej i z większym naciskiem położonym na rytmikę całości - jednak prezentuje się równie przeciętnie jak oryginał. Sprawdza się teza, że najlepsze płyty zostawiają po sobie najgorsze odrzuty, bo era Actually zostawiła po sobie tak naprawdę jeden udany utwór - Do I Have To?, spokojną balladę, będącą jakby drugą częścią kompozycji Kings Cross, kojarzącą się też po trochu z Later Tonight.

Kolej na erę Introspective. Naprawdę słychać, które numery pochodzą z jakiego okresu. Gdy tylko wkraczamy na teren piosenek z rocznika 1988 tempo wzrasta. Od początku towarzyszy temu duża doza ekscytacji...przy I Get Excited (You Get Excited Too). Smaczku dodaje przetworzony komputerowo głos w refrenie. Natomiast w Don Juan robi się bardziej akustycznie. Niezbyt ciekawa warstwa melodyczna uratowana po części przez solidny wokal. Osobom zainteresowanym twórczością grupy polecam zapoznać się z tak zwaną alternatywną wersją tej piosenki, będącej pozycją 10 razy silniejszą niż spokojny pierwowzór. Najbardziej w tej części kompilacji zaskakuje The Sound Of Atom Splitting. Recytowany tekst, na tle prawdziwej burzy dźwięków nie podlegających absolutnie żadnej kontroli. Sprawia to wrażenie jednego wielkiego bałaganu...jak po rozszczepieniu atomu zresztą. Nie polecam osobom wrażliwym słuchania tej kompozycji po 22:00. Tennant brzmi jak maniak-psychopata. Bardzo oryginalne.
Na koniec dysku numer 1 udało się załapać jednej kompozycji z okresu prac nad płytą Behaviour, które już wypełniają 2 część składanki. Your Funny Uncle to krótki piano-wokalny kawałek, taki jak wyżej wymienione Later Tonight. Spokojnie układa słuchacza do snu. Nie przepadam za takimi sentymentalnymi piosenkami w wykonaniu PSB, ale ta jest po prostu śliczna.

Przekładając w odtwarzaczu obie płytki i puszczając nową porcję muzyki słuchacz dochodzi jednak do wniosku, żę Your Funny Uncle nie przypadkowo pojawiło się nie tam gdzie trzeba.
To bardzo dziwnę, ale odrzuty z sesji Behavioura brzmią bardzo nie-Behaviourowo. Każda kompozycja jest bez wątpienia utrzymana w stylu up-tempo. Słynne ''tasowane beaty'' w It Must Be Obvious, pomysłowe połączenie tradycyjnego fortepianowego motywu i elektronicznego tła w Bet She's Not Your Girlfriend albo totalny minimalizm w uroczym Miserablism.
W We All Feel Better In The Dark znów do głosu dochodzi Chris Lowe. Po raz kolejny prezentuje on swoje umiejętności wokalne w postaci prawie rapowanego tekstu. Za to refren należy już do głębokiego i stonowanego głosu pierwszego wokalisty. WAFBITD należy do jednych z najbardziej przesiąkniętych sexem utworów grupy - co wyraźnie jest podkreślone i w remixach tej piosenki, jak i na scenie, podczas wykonywania tego utworu na najlepszym koncercie grupy w historii - Performance (1991). Zresztą wystarczy przeczytać tytuł...

To nie koniec świetnych utworów z tamtego okresu. Został jeszcze maxymalnie elektroniczny Music For Boys. Lekcja dla wszystkich DJ-ów świata. Instrumentalny utwór mieszający w sobie wszystkie możliwe odłamy muzyki elektronicznej od klubowej, przez synthpop i ambient. Z tego energetycznego walca nie wytrąci z pewnością Losing My Mind. Cover, napisanego przez zespół utworu dla Lizy Minelli. Jej wersja z gościnnym udziałem duetu ukazała się na płycie Results w 1989. Absolutnie orgazmowa partia klawiszy, wstawki gitarowe, szalone sample odgłosów totalnego wariactwa - po prostu odjazd. Mój ulubiony b-sid ekipy. Tylko wokal brzmi bardzo nietypowo. Zdaję się górować nad instrumentalną warstwą kompozycji. W dodatku jego brzmienie budzi na myśl lata 80. Kto wie, może wtedy został nagrany? Tej tajemnicy nie udało mi się jeszcze zgłębić.

Ostatnia już era, era Very zaczyna się dość niepozornie i dziwnie. Wygładzony Hey Headmaster ze tekstem o problemach dyrektora szkoły, nie tylu już rozczarowuje (tym bardziej, że to strona b genialnego Can You Forgive Her?) co zastanawia swoim bezpłciowym wyrazem.
Dalej czekają najdziwniejsze chwile spędzone z Alternative. What Keeps Mankind Alive? nagrany oryginalnie w 1988 na potrzeby programu o muzyce operowej lat 60 jest w rzeczywistości adaptacją utworu pochodzącego z opery Kurta Weilla pod tytułem Threepenny Opera z 1928 roku. Utwór ten to bardzo ciekawe doświadczenie dla słuchacza i raczej ciekawostka, której nie powinno się poddawać jednoznacznej ocenie.

Very'owy klimat daję się we znaki od momentu gdy do głośników napływa Shameless. B-sid z singla Go West. Pierwotnie, zanim zespół nagrał swoją wersję Go West i postanowił wydać na singlu, to właśnie Shameless było planowane jako album...i singiel promujący całe Very. Wielka szkoda, że ostatecznie zostało zdegradowane do pozycji strony b. W książeczce dołączonej do albumu Chris Lowe bardzo żałuję całej tej sytuacji. Tym bardziej, że utwór z mocnym tekstem (nawiązującym w pewnym sensie do How Can You Expect To Ba Taken Seriously - czyli piosenka o celebrities, którzy zrobią wszystko by zwrócić na siebie uwagę choć przez 15 minut) brzmi po prostu jak wielki hit. Porównywalnie do Go West w tym aspekcie. Niektórzy jednak nadal twierdzą, że to muzyczny żart.
Skrzywdzony czuć się może również numer Too Many People. Kolejny potencjalny przebój, dynamiczny, mający w sobie coś z Yesterday When I Was Mad i posiadający w sobie nutkę ''latino''.
Alternative żegna nas długim, acz bardzo prostym numrem Some Speculations, którego liryka zawiązuje się w następujących słowach:
''There's been some speculation about a recent invitation There's been some speculation about a recent invitation What's your game? What's his name?''
Some Speculation swoim pulsacyjnym brzmieniem i delikatnie rozłożoną po ''kątach'' elektroniką doskonale pasowałbym na krążek Relentless, o którym jeszcze zostanie na tym blogu napisane kilka zdań.

Cieżko ocenić 30 nagrań, pochodzących z zupełnie różnych epok dokonań Pet Shop Boys. W dodatku obok fantastycznych momentów, nie odbiegających w żaden sposób od albumowych utworów (Too Many People, Losing My Mind, Do I Have To?) znajdują się niewypały, albo przynajmniej piosenki napisane od niechcenia, raczej dla potrzeby wypełnienia wolnego miejsca, niż z myślą o regularnym krążku. Ale to odwieczny problem z takimi kompozycjami. Stawiam 4.
Bo jednak jest różnorodnie, jest momentami bardzo dobrze i jest to bardzo udana pozycja uzupełniająca. Nie każdy zespół ma odwagę wydać swoje mniej lubiane przez siebie i mnie znane co za tym idzie nagrania....napisałbym wręcz, że BARDZO mało jest takich przypadków. A Alternative sobie poradziło. Może dzięki singlowi Paninaro'95, może dzięki nazwie firmującej kompilacje, w każdym razie 2 miejsce na UK Chart o czymś świadczy.

Polskie Glastonbury

W tym roku najbardziej znany i prestiżowy festiwal muzyczny będzie gościł dwóch wykonawców z naszego kraju. 28 czerwca na scenie Left Field zaprezentuje się indie-alternatywna kapela The Car Is On Fire, której muzyka już nie odbiega standardami od tej Brytyjskiej i której 3 albumem wszyscy wiążemy wielkie nadzieje. Tego samego dnia, na tej samej scenie tylko później, zaśpiewa Patti Young ze swoim nowym projektem Flykkiler, w którego szeregi wchodzą Brytyjscy muzycy.
Oba występy odbedą się w środku 3-dniowego festiwalu i będą przystawką przed show takich zespołów jak The Verve, Massive Attack czy Kings Of Leon.

Pet Shop Boys - Very - 1993











01. Can You Forgive Her?
02. I Wouldn't Normally Do This Kind Of Thing
03. Liberation
04. A Different Point Of View
05. Dreaming Of The Queen
06. Yesterday When I Was Mad
07. The Theatre
08. One And One Make Five
09. To Speak Is A Sin
10. Young Offender
11. One In A Milion
12. Go West/Postscript*

* ukryty utwór

Kiedyś moja ukochana i całkowicie absorbująca każdą wolną chwilę płyta, dziś darzona ogromną sympatią i szacunkiem piąta studyjna płyta Pet Shop Boys. Nadal jest wyjątkowym albumem, nie potrafię jej słuchać w kółko przez 8-12 godzin, ale sam fakt, że przetrwała moje przeROCKowywanie się zasługuje na uznanie....jak i zresztą większość albumów formacji.
Very nie jest też już (raczej) moim ulubionym dziełem z warsztatu Brytyjczyków. Behaviour zrobił swoje. Pomijając ten drobny szczegół nie mogę jednak o niej źle pisać, wszak nie jestem only one człowiekiem, który gdzieś na boku swojego kajetu notuje: psb, 93, very, jedna z najważniejszych płyt rozrywkowych lat 90, synthpop...

Synthpop! A właśnie! Grupa wraca do grania muzyki do tańczenia, wraca do napełnionych syntezatorowym zgrzytem kompozycji, do płynnych melodii i bardzo przyjemnego grania...dla każdego. Very to ostatni WIELKI sukces komercyjny jaki stał się udziałem pary Tennant/Lowe. Przy okazji kolejnych płyt z pewnością będę miał okazję napisać, że tak naprawdę to jeden z tych zespołów, które nigdy nie wygasły, ale umówmy się, że Very to taki ostatni wielki hit. Pierwsze miejsce na liście w UK, 3 mln ''dzwonków'' w świat...
Pewnie to za sprawą Go West? Zgadza się...po części. Go West swego czasu było ogromnie popularnym nagraniem. W Anglii był to tryumfalny powrót do top 3 Uk Chart, pierwszy taki wypadek od czasów Heart, ale i ostatni w ogóle. Utwór, który w oryginale był wykonywany przez disco grupę Village People, został głęboko osadzony w popkulturze co ma do dziś swoje dobre i złe strony. G o West to jeden z tych numerów, które się kocha albo nienawidzi. Rosyjski Chór Akademmicki (po raz kolejny razem z PSB), prosta, dyskotekowa, ale niezwykle ''przyczepliwa'' melodia i bardzo nowatorski jak na swoje czasy klip, bardzo wyraźnie odnoszący się do ideologii komunistycznej (kręcony w Rosji). Utwór zresztą posiada jasne przesłanie: uciekajcie z wschodu na zachód, do lepszego świata. Ciekaw jestem jakby świat na to zareagował jeszcze w czasach komunistycznych. Sukces Very to jednak nie tylko Go West (znów się łezka kręci w oku, bo to PIERWSZY numer od którego zaczęła się moja fascynacja muzyką, serio!).

Swego czasu Pet Shop Boys stosowało dobrą rynkową taktykę, która z niewyjaśnionych przyczyn niestety porzuciło ostatnimi latami, a mianowicie wydawania dwóch singli przed premierą albumu.
Właśnie takim singlem było Can You Forgive Her?. Pojawiło się o wiele wcześniej niż album (26 września), bo już na samym początku Czerwca 1993 roku.
I tu znów robię pauzę na głęboki oddech. Mój prawie-ulubiony utwór grupy. Po prostu. Często zresztą zmienia swoje miejsce zależnie od tego czy w danym momencie bardziej czy mniej podoba mi się Being Boring. Can You Forgive Her? to fantastyczne uderzenie. ''Starting with a huge crash of synth and trumpet'' - to zdanie brzmi chyba lepiej niż: ''Utwór zaczyna się od niesamowitego połączenia masywnych syntezatorów i fantastycznych trąbek'' - musicie mi wybaczyć, że często lubię jakiś angielskich słówek czy określeń użyć.
Anyway, jest tak jak napisano w obu wersjach. Piosenka utrzymana jest w bardzo mrocznym elektronicznym nastroju. Brzmienie trąbek nadaje całości jeszcze większej charyzmy i dodaje trochę swingowego akcentu. Zwrotki w konwencji laserowej i znów wybuchowy refren. Nazywany nie bez przyczyny następcom It's A Sin. W dodatku kolejny świetny tekst Tennanta o tym jak dziewczyna odkrywa oznaki odmiennej orientacji swojego partnera i robi mu piekło.
Kilka fantastycznych cytatów ''You're in love, and it feels like shame, Because she's gone and made a fool of you in public again'' albo ''She's made you some kind of laughing stock, Because you dance to disco, and you don't like rock''.
Zaraz po otwierającym w dodatku cały album CYFH dostajemy zupełnie inną paczkę skarpetek.
I Wouldn't Normally Do This Kind Of Thing to słodki pop, bazujący i wzorujący się na muzyce tego gatunku z lat 60, pełny fanfarów i bardzo i zabawnej gry klawiszy. Nie każdy na pewno polubi takie granie. Nie raz padnie słowo: Kicz, tandeta czy szmira. Ale za to właśnie wszyscy kochamy Pet Shop Boys. Oni balansują na tej niebezpiecznej krawędzi. Naprawdę nigdy dobrego smaku nie przekroczyli. Łatwiej przełknąć singlową wersje tej piosenki, wydłużoną o prawie minutę, zupełnie inaczej zmixowaną, ale też na modłę średniowiecza 20 wieku.

Więcej na płycie takich zastrzyków energii, a przynajmniej w takim stopniu już nie da się usłyszeć. Powiem więcej. Jest nawet dość spokojnie. A to za sprawą utworów pokroju Liberation (kto pamięta jak ten motyw był używany w kilku reklamach?), To Speak Is A Sin (tutaj jest naprawdę sexy & queit, ta atmosfera zadymionych, nocnych klubów - cudo), albo dramatycznego wręcz The Theate, gdzie wokalista ma do pomocy po raz pierwszy wyraźnie słyszalną Sylvie Mason James, późniejszą wielokrotną współpracowniczkę duetu, czy to w nagraniach czy na koncertach.
Dwa spośród dwunastu numerów na Very to też kolejna kategoria, tym razem: kategoria laserowa. Chłodnemu, ale utrzymanemu w bardzo szybkim tempie Young Offender, który traktuje o fali młodych przestępców w UK, towarzyszy nadający się w 100% do Gwiezdnych Wojen A Different Point Of View.
Jak więc widać jest różnorodnie, ale to wciąż doskonały ''zabawiarski'' krążek, tak mocno popularny, że wznawiany kilka razy już w samych latach 90. To też na równi z Actually największa kopalnia hitów grupy. Wszystkie single bez najmniejszych problemów dostały się do 20 najlepszych płytek w UK. Warto dodać, że każdy videoklip został w dużej mierze wykreowany przez technikę komputerową. W tamtych czasach praktycznie każdy film zrealizowany do nowego singla Pet Shop Boys budził nie małe zainteresowanie. A do historii muzyki rozrywkowej przejdą słynne czapki i peruki stosowane w klipach do Can You Forgive Her czy I Wouldn't Normally Do This Kind Of Thing.

W 1993 roku Pet Shop Boys odrodziło się na nowo. Wykorzystując już swoje niemałe doświadczenia z poprzednich lat nagrało krążek, który szybko podchwycili wszyscy fani dobrego popu. Zespół nie bał czerpać się zarówno ze starej szkoły popu, jak i nowoczesnych klubowych rytmów, a nawet pośrednich eurodance. Bo taki właśnie jest najbardziej żywiołowy, potężnie osadzony na dzikich bębnach, numer w całej karierze zespołu - Yesterday When i Was Mad. W nim to pod przykrywką problemów pacjenta szpitala psychiatrycznego (co jeszcze mocniej zostało uwypuklone w fantastycznym klipie, takim z pogranicza horroru i komedii) doskonale prezentuje sytuacje biznesu muzycznego ''You have a certain quality, which really is unique. Expressionless, such irony, although your voice is weak. It doesn't really matter 'cause the music is so loud. Of course it's all on tape, but no one will find out''.

Po wydaniu Very rozpoczęła się szalona promocja zakończona w grudniu 1994 roku wspaniałym koncertem w Rio De Janeiro, na którego wznowienie na DVD wciąż czekają miliony fanów Pet Shop Boys. Zanim jednak, ty drogi czytelniku, będziesz miał ochotę na obejrzenie filmu z trasy Discovery, zapoznaj się z Very, bo to doskonała pozycja aby wypracować sobie zdanie na temat zespołu i poznać ten przytaczany już od samego początku recenzji tytuł najlepszej rozrywkowej płyty początku lat 90. I nie brońcie się tylko dlatego, że nie lubicie Go West....czy wiecie, że tam dalej po chwili wyciszenia są....szanty?




poniedziałek, 23 czerwca 2008

Love is mp3

THE VERVE - LOVE IS NOISE (Radio RIP) lub THE VERVE - LOVE IS NOISE (SINGLE EDIT) - dla wszystkich zainteresowanych nowym singlem grupy The Verve. Pod poierwszym linkiem znajduje się jeszcze ciepły radio rip z audycji Pana Lowe'a z BBC Radio One najnowszego singla Brytyjczyków. Drugi link to krótsza wersja singlowa o lepszej jakości. Co mogą o nim napisać? Jest dużo Uuuu i Uaaa :), jest fantastyczny przestrzenny dyskotekowy rytm, delikatne syntezatory, mało gitar co prawda, ale jak widać nie trzeba cofać się do korzeni by nowy materiał brzmiał oryginalnie i wpadał w ucho. Optymistycznie podsumowując, myślę, że można spodziewać się już w pełni studyjnej wersji tego nagrania już w następnym miesiącu. W końcu premiera singla to początek sierpnia. Utwór na koncertach to podobno prawie 8 minut czystej muzyki, a więc można spodziewać się naprawdę ciekawych efektów.
WIELKIE! podziękowania dla Radka (bugmana) za pomoc w zdobyciu nagrań.

PS - pamiętajcie by usunąć pliki po 24 godzinach od jego pobrania :)

Pet Shop Boys - Introspective - 1988











01. Left To My Own Devices
02. I Want A Dog
03. Domino Dancing
04. I'm Not Scared
05. Always On My Mind/In My House
06. It's Alright

Trochę ciężko w to uwierzyć, ale zaczyna się lato, rok szkolny skończył się kilka dni temu, a ja zamiast robić coś konstruktywnego dla mojego zdrowia siedzę przy komputerze, jem pizze i piszę o kolejnej płycie grupy Pet Shop Boys. Na domiar złego to jest bardzo wakacyjna płyta...a dziś leje potworny deszcz! To wymaga szczegółowej introspekcji. Trudne?
Zastanówmy się na początku kto w ogóle wymyślił takie słowo jak ''Introspekcyjny''. Chyba Pet Shop Boys. A przynajmniej ja spotkałem się z nim po raz pierwszy gdy postanowiłem posłuchać ich trzeciej studyjnej płyty z 1988 roku pod takim właśnie tytułem - Introspective. Czy grupa zgodnie z tytułem postanowiła przeanalizować swoje poprzednie płyty i na podstawie wyciągniętych wniosków nagrać kolejny udany album? Na takie pytania zwykle odpowiadam na końcu, tym razem jednak nie będę owijał w bawełnę, ponieważ każdy kto choć raz przesłucha ten album, a ma porównanie z innymi pozycjami grupy dostrzeże konkretne i wyraźne zmiany jakie zaszły w ciągu zaledwie 11 miesięcy od wydania Actually. Mało tego, ostatni singiel z Actually, a pierwszy z Introspective dzieliło tylko 6 miesięcy. Już wtedy zespół pokazał, że jest bardzo pracowitym tworem, co zostało im do dzisiejszego dnia, choć nie wiele osób sobie z tego zdaje sprawę.

Introspective to 7 dosyć dziwnie ułożonych, barwnych kolorowych pasów, które mają za zadanie symbolizować 7 piosenek ujętych na albumie - a dobrze, że 90% z was pewnie nigdy nie widziała na oczy ohydnych wkładek w środku. Tylko 7. Za to trwających łącznie ''tradycyjne'' 48 minut. Bo Introspective brzmi raczej jak extended album z wydłużonymi wersjami największych hitów grupy. Mało zorientowana osoba może nazwać to w dodatku kolejną częścią serii Disco z remixami.
Trochę nieścisłości zawarłem w zdaniu, że duet Tennant/Lowe zapracowywał się na śmierć przy pracach nad tą płytą. Faktycznie tylko dwie piosenki zostały napisane na ten krążek. Jest to Domino Dancing, jeden z najbardziej popularnych utworów Brytyjczyków, z bardzo wyraźnym akcentem muzyki latynoskiej oraz Left To My Own Devices, produkt współpracy z Trevorem Hornem. Reszta to albo covery (Always On My Mind, It's Alright) albo też piosenki, które przetrwały sesje do pierwszego i drugiego albumu (I Want A Dog, I'm Not Scared).

Na początku wszystko jest przemieszane. Nowy utwór, Left To My Own Devices wita się z słuchaczem stylem kompozycji z poprzedniej płyty. Zbyt wiele się nie zmieniło jeśli chodzi o warstwę muzyczną. Aczkolwiek po raz pierwszy wychodzi tu na jaw kolaboracja Pet Shop Boys z żywą orkiestrą, która wyraźnie słyszalna jeszcze bardziej potęguje wrażenie monumentalności ośmiominutowego minutowego utworu! Oczywiście wersje singlowa Left To My Own Devices, jak i singlowe wersje kolejnych singli z płyty zostały drastycznie skrócone i znacząco przez to różnią się od oryginałów. Akurat w wypadku opisywanego numeru żal może być tylko operowych wstawek Sally Bradshaw - i tak tylko koneserom muzyki klasycznej, którzy raczej nie sięgną po to CD.
Więcej do zarzucenia mam praktycznie jedynej znanej szeroko edycji Domino Dancing. Niby zwrotki i refreny brzmią i są rzeczywiście identycznie. W międzyczasie jednak rozbudowany utwór posiada kilka fantastycznych solówek zagranych czy to na gitarze akustycznej, klawiszach czy być może najpiękniejszej, na trąbce. Jako podkład cały czas słyszalne jest ''ostro cięte'' klawiszowe tło, które niestety w pewnym momencie dostaje się pod władanie scratchingu. Spore zmiany słychać również w kompozycji Always On My Mind, dodatkowo wspomożonej przez króciutki utwór In My House pojawiający się w pierwszej części kompozycji.
Extended (nie powinienem chyba tak się wyrażać, ale jakoś trzeba nazwać alternatywnie wersje albumową) charakteryzuje się bardziej klubowym rytmem i wyraźną separacją klawiszy, których dźwięk jest wyraźnie zmieniony co niestety według mojej opinii nie dodaje piosence uroku.
You were always on my mind it's true I never thought of anyone else but you You were on my mind and in my dreams
Pojawienie się tego fragmentu nie występującego w tekście singlówki zwiastuje nam początek drugiej części składowej piosenki. Zmienia się wtedy konstrukcja kompozycji, wchodzi granie przypominające niektóre momenty z płyt takich artystów jak np. New Order. Imitacja instrumentów dętych, drugi plan nabiera zdecydowanie spokojniejszego kształtu przy zachowaniu ciągłego pląsającego się wkoło rytmu.
Dopiero po kilku przymiarkach w okolicach 5:30 startujemy z dobrze znanym wszystkim z radia utworem. Brzmi tak samo, wzbogacony jedynej przez fantastyczne bębny. Potem znów następuje jakby wymieszanie obu części razem. Naprawdę fantastycznie skonstruowany numer. Prawie 10 minut muzyki w bardzo progresywnym wydaniu. Najlepszy utwór na płycie.
Efekt kulminacyjny kryje się więc pod 5. Zanim do niego trafimy czeka jeszcze spotkanie z najmniej interesującym I Want A Dog. Dosyć monotonny, z błahym tekstem o czworonogach odbiera trochę siły i magii Introspective. Dobrze prezentuje się tylko sekcja klawiszy (fantastyczne solo w połowie tracka, budzące na myśl trochę Simply Red-owe klimaty) i po raz kolejny dęciaki, robiące nie małe zamieszanie na płycie.
Dla wyrówanania harmonii mamy I'm Not Scared. Utwór napisany przez zespół dla Patsy Kensit, tym razem wyłącznie w ich wykonaniu. Piosenka o nieszczęśliwej miłości podana mimo to w formie interesujących strof: ''Tonight the streets are full of actors. I don't know why. Oh, take these dogs away from me, Before they, they bite''.
Ostatni utwór na płycie (It's Alright) to ciekawa interpretacja piosenki Sterlingga Voida w stylu soul [inna (znów!) wszakże niż singlowa] i jednocześnie nawoływanie do zaprowadzenia pokoju na świecie (nawiązania do wojen a Afganistanie i RPA), bo: ''the music play forever''. Najdłuższa kompozycja na albumie, wymaga odrobiny cierpliwości, nawet dla fanów, których ten utwór mocno zdziwił. Do piosenki powstał bardzo charakterystyczny teledysk, gdzie członkowie grupy otoczeni są przez gromadę bobasów.
Duży plus należy postawić przy tej płycie za sam pomysł jej realizacji. Nie od dziś znamy muzyczny rynek. Tak nietypowy album mógł okazać się komercyjnym samobójstwem....okazał się największy sukcesem Pet Shop Boys w historii i osiągnął wynik prawie 5 mln egzemplarzy na całym świecie. Grupa na Introspective postanowiła spuścić tęgi łomot nawet najbardziej wytrwałym parkietowym wyjadaczom i jednocześnie dostarczyć fanom aż nadto rozrywki, jakby wiedziała i z góry założyła jak wyglądać będzie ich kolejny, przełomowy i najważniejszy album Behaviour. Proponuję nacieszyć się dźwiękami Introspective i co za tym idzie mieć z tego czystą zabawę i przyjemność, bo w przyszłości grupa już nie będzie wykonywała żadnych intro, retro czy innego rodzaju ''spekcji''.


niedziela, 22 czerwca 2008

Notowanie 81 (21.06.08)

AP. PP. LT.

01. 01. 03. The Good, The Bad And The Queen - The Good, The Bad And The Queen
02. 04. 08. Nick Cave & The Bad Seeds - More News From Nowhere
03. 05. 08. Coldplay - Violet Hill
04. 02. 11. Interpol - Pioneer To The Falls
05. 06. 07. The Jesus And Mary Chain - All Things Must Pass
06. 17. 02. The Dresden Dolls - Lonesome Organist Rapes Page-Turner
07. 07. 06. The Cure - The Only One
08. 08. 03. Roisin Murphy - Movie Star
09. 03. 07. dEUS - Slow
10. 23. 02. Tindersticks - The Hungry Saw

11. 11. 03. Blackfield - Where Is My Love?
12. 45. 03. Elbow - An Audience With The Pope
13. 35. 02. The Cure - Freakshow
14. 09. 10. Goldfrapp - Happiness
15. 15. 06. The Last Shadow Puppets - The Age Of The Understatement
16. 21. 03. Ladytron - Ghosts
17. 10. 12. Portishead - Machine Gun
18. 12. 04. Renton - Walk Aside
19. 16. 08. R.E.M. - Hollow Man
20. 22. 03. Lao Che - Czarne Kowboje

21. 13. 07. Coldplay - Viva La Vida
22. 14. 09. Guillemots - Get Over It
23. 18. 05. Death Cub For The Cutie - I Will Possess Your Heart
24. NE. 01. Portishead - The Rip
25. 27. 08. The Subways - Girls & Boys
26. 20. 09. Nine Inch Nails - Discipline
27. 19. 12. dEUS - The Architect
28. 25. 08. Foo Fighters - Cheer Up Boys (Your Makeup Is Running)
29. 31. 05. M83 - Graveyard Girl
30. 24. 14. Radiohead - Nude

31. 42. 03. Morrissey - All You Need Is Me
32. NE. 01. R.E.M. - Sing For The Submarine
33. NE. 01. The Music - Strenght In Numbers
34. 26. 09. The Wombats - Backfire In The Disco
35. 32. 12. Lao Che - Hydropiekłowstąpienie
36. 29. 11. Elbow - Grounds For Divorce
37. 33. 10. Steve Lukather - Tell Me What You Want From Me
38. 36. 05. Organizm - Głowa
39. 34. 16. Carla Bruni - Autumn
40. 30. 10. The Racounteurs - Salute Your Solution

41. NE. 01. Amy Macdonald - Poison Price
42. 43. 04. Gavin Rossdale - Love Remains The Same
43. 49. 02. The Dandy Warhols - Wasp In The Lotus
44. 28. 06. Big Day - Jedyny Słodki Problem
45. 40. 04. Martina Topley Bird - Carnies
46. 50. 05. Hercules And Love Affair - Blind
47. 37. 04. Guillemots - Falling Out Of Reach
48. 41. 17. PJ Harvey - The Devil
49. 39. 11. Jarvis Cocker - Heavy Weather
50. 44. 15. Roisin Murphy - You Know Me Better

51. 46. 15. Rufus Wainwright - Between My Legs
52. 51. 17. Lao Che - Drogi Panie
53. NE. 01. The Kooks - Shine On
54. 38. 04. Hey - W Imieniu Dam (Live)
55. 47. 07. Muzyka Końca Lata - Chłopaki
56. 52. 13. Eric Avery & Shirley Manson - Maybe
57. NE. 01. Editors - Bones
58. 48. 11. Rush - The Way The Wind Blows
59. 58. 02. The Hoosiers - Coops And Robbers
60. 54. 14. Porcupine Tree - Normal

Z listy wypadły:

z 53 - The Futureheads - The Beginning Of The Twist - po 15 tyg.
z 55 - Stare Dobre Małżeństwo - Jednoczas - po 4 tyg.
z 56 - Pudelsi - Dziewczyny Z Podwórka, Chłopaki Z Mojej Ulicy - po 5 tyg.
z 57 - Satellite Party - Only Love Let's Celebrate - po 8 tyg.
z 59 - The Kills - U.R.A Fever - po 18 tyg.
z 60 - Travis - Big Chair - po 12 tyg.

Pet Shop Boys - Actually - 1987











01. One More Chance
02. What Have I Done To Deserve This
03. Shopping
04. Rent
05. Hit Musicc
06. It Coouldn't Happen Here
07. It's A Sin
08. Heart
09. I Want To Wake Up
10. King's Cross

W latach 80 nie było jeszcze tak traumatycznego zjawiska jak ''syndrom drugiej płyty'', który obecnie jest chyba najpopularniejszym terminem muzycznym obok ''zespół kategorii emo''. Po bardzo dobrze przyjętym albumie Please (a może raczej singlu West End Girls?) Pet Shop Boys postanowili szybko wziąć się do pracy i sprawić by nie zapomniano o nich zbyt szybko i nie zakwalifikowano do kategorii ''One hit wonder''.

Przerwa między obiema pozycjami to niecałe półtora roku, w tym czasie na rynku zdążyła pojawić się jeszcze kompilacja Disco, zawierająca zremixowane kompozycje z Please. Sytuacja przy nagrywaniu Actually była o tyle łatwiejsza, że grupa miała już dużo zaoszczędzonego materiału, który nieprzerwanie powstawał w przeciągu lat 81-85. Przy ostatecznym układaniu tracklisty wykorzystano dwie takie kompozycje, One More Chance, Rent oraz It's A Sin. Jakby świadom niedociągnięć produkcyjnych swojego debiutu, duet postanowił zatrudnić tym razem aż 5 różnych producentów (w tym Stephana Hague, pierwszoplanową postać z Please), ale i postanowił pobawić się nad ostateczną obróbki Actually.
Dziś płyta ta jest drugim najlepiej sprzedającym się krążkiem grupy na świecie, ale być może najbardziej znanym ze względu na swoją zawartość. Znów sukces całości zależał odpowiedniego wypromowania całości zanim jeszcze album trafił na półki sklepowe. It's A Sin, poświęcony tematyce religijnej jest swego rodzaju protest-songiem, odnoszącym się do lat spędzonych przez wokalistę w St. Cuthbert School w Newcastle, gdzie absolutnie nie akceptowana było odmienność seksualna i panowała homofobia. It's A Sin porusza się w tym wypadku temat wiary w Boga i trudnych pytań, na które nie dostaje się odpowiedzi. Utwór oparty na ścianach orkiestralnych i tworzących ponury klimat średniowiecza syntezatorów nie tylko wywołał spore poruszenie swoją warstwą tekstową, ale stał się wielkim przebojem na miarę West End Girl, choć w Stanach Zjednoczonych skończył na 9 miejscu listy. Zgodnie z ówczesnym trendem na dwa miesiące przed premierą do sklepów trafił kolejny singiel pod tytułem What Have I Done To Deserve This. Był totalnie inny od poprzednika. Nawiązujący do stylistyki lat 60, przepełniony dzwonkami, pogodnym nastrojem i ciekawie zabarwiony saksofonowymi wstawkami pomógł odzyskać popularność Brytyjskiej piosenkarce Dusty Springfield, która po wielu latach niepowiedzeń wróciła na scenę i zgodziła się użyczyć głosu do numeru. Po raz kolejny singiel grupy dociera do ''trójek'', zarówno w UK jak i USA.

Actually to rzeczywiście chyba najbardziej naszpikowany hitami album grupy. Sam zespół nie dawno postanowił odświeżyć trochę pomysł na muzykę z tamtego okresu i w wydanym w 2006 roku singlu Minimal wykorzystał ten sam patent co w piosence Shopping - czyli przeliterowywany refren. Trzeba przyznać, że efekt był znakomity, a na koncertach furorę robiła połączona wersja obu piosenek.
Wracając do płyty.Oprócz wspomnianych wyżej singli znaleźć można tam urzekającą balladę Rent z popisowym podkładem bębnów, albo dynamiczny, najbardziej dyskotekowy przebój grupy w historii - Heart - ze słynnym ''wołającym'' samplem. Uwagę przykuwa też teledysk kręcony na podobieństwo filmu Nosferatu, kręcony na terenie obecnej Słowenii, w którym to wampir (w tej roli Ian McKellen znany z ról Gandalfa albo Magneto) ściąga do swojej posiadłości dwójkę nowożeńców i przywłaszcza (poprzez hipnozę) sobie partnerkę wokalisty. Heart uznawany jest za najlepszy teledysk grupy, posiadający momenty grozy, ale głównie nie odchodzący od swojego komediowego przekazu. Reżyserem video jest Jack Bond, pracujący w tym okresie z grupą nad ich własnym filmem It Couldn't Happen Here, który w dużej mierze zawiera piosenki z Actually.
Tytułowy kawałek to najbardziej egzotyczna pozycja jak dotąd w dyskografii pary Tennant/Lowe. Prezentuje on zespół z bardziej stonowanej strony, brzmi raczej jak operowy standard niż popowy numer. Wszystko za sprawą współpracy Angelo Badalamentiego, dla którego nie będzie to jak się później okazało ostatni kontakt z Pet Shop Boys.
Drugim chłodnym i spokojnym kawałkiem jest zamykający całość King's Cross, jak sama nazwa wskazuje opowiada on o dworcu kolejowym o tej samej nazwie. W swoim czasie przymierzany był nawet na singla, po tragicznych wydarzeniach z końca 1987 roku, w których to spłonął prawdziwy dworzec. Pieniądze, że sprzedaży miały zostać przeznaczone na jego odbudowę. Plany te jednak nie doszły do realizacji.
Cofnijmy się jeszcze na chwilę do początku płyty, gdzie pojawia się odświeżony na nowo pierwszy, niskonakładowy singiel grupy One More Chance. Tym razem w dłuższej wersji, przypominający z początku późniejsze dokonania grupy Yello, która jakby pożyczyła z tej piosenki partie bębnów, ''skrzeczące'' sample oraz wszystkie motoryzacyjne wstawki. Na albumie Flag z 1988 wszystkie te rzeczy znaleźć można w utworach The Race oraz Tied Up.

Actually ukazało już w pełni rozwinięty zespół grający muzykę pop najlepszego gatunku. Współpraca Juliana Mendelsona czy też Sheppa Pettibone pozwoliła do perfekcji doprowadzić produkcję płyty i mimo, że w warstwie instrumentalnej album nie różni się zbyt mocno od Please to słucha się zdecydowanie lepiej. Brzmienie jest bogatsze i bardziej szczegółowe. Repertuar został urozmaicony i oprócz numerów, które spokojnie mogłyby zostać przypasowane do Please (One More Chance, I Want To Wake Up) zawiera naprawdę pionierskie kompozycje w stylu It's A Sin czy It Couldn't Happen Here.
Warto dodać, że pozycję Pet Shop Boys na rynku przypieczętowało dodatkowo wydanie w Święta roku 1987 singla Always On My Mind, który z niewyjaśnionych przyczyn znalazł się dopiero na płycie Introspective. Actually było pod każdym względem strzałem w 10. Przełamało stereotyp, że muzyka pop/dance to atut zespołów ''bujnych czupryn'' w kolorowych i tandetnych koszulach, śpiewających o miłości w swoich błahych i monotonnych tekstach. Pop stał się również domeną dżentelmenów. Nie wierzycie? Zacznijcie od okładki...



Chinese Democracy coraz bliżej

Nie ma już wątpliwości, że w niedługim czasie miliony fanów Guns 'n' Roses i równie liczne grupy niedowiarków będą mogły usłyszeć nagrywany od ponad 14 lat nowy materiał zespołu. Mimo, że Axel nie dogadał się z szefami wytwórni Geffen co do wydania Chińskiej Demokracji, to środowisko zelektryzowała wiadomość, że 18 czerwca 9 piosenek z następcy The Spaghetti Incident? wyciekło do internetu. Materiał zamieściła strona Antiquiet.com, która po fakcie musiała ładnie tłumaczyć się kilku osobom związanym z Guns 'n' Roses. Pliki zostały usunięty. Pojawiły się oficjalne przeprosiny. Jednak wydaje się, że wyciek całej płyty w niedługim czasie staje się bardzo realny. Może IO w Pekinie?

The Verve - Love Is Noise

Wspaniała wiadomość dla fanów The Verve, jeszcze kilka dni temu informowałem o ustalonej dacie premiery nowej płyty, a dziś już wiadomo, że nowy singiel zespołu pod tytułem Love Is Noise będzie mieć swoją premierę w audycji Zane'a Lowe w BBC Radio 1. Radio należy włączyć już w ten poniedziałek o godzinie 20. Przypominam, że data wydania czwartej studyjnej płyty kwartetu została wstępnie przewidziana na 19 sierpnia.

Bezpośrednie dojście do strony audycji: http://www.bbc.co.uk/radio1/zanelowe/

sobota, 21 czerwca 2008

Pet Shop Boys - Please - 1986











01. Two Divided By Zero
02. West End Girls
03. Oppurtunities (Let's Make Lots Of Money)
04. Love Comes Quicklu
05. Suburbia
06. Oppurtunities (Reprise)
07. Violence
08. I Want A Lover
09. Tonight Is Forever
10. Later Tonight
11. Why Don't We Live Together?

''Najnowszy album Pet Shop Boys ''Proszę'', proszę'' - Taka prośba, która 24 marca 1986 roku miała zostać wypowiedziana z ust potencjalnego nabywcy płyty Pet Shop Boys bardzo rozbawiła członków zespołu. Tylko z tego powodu grupa postanowiła nadać taki właśnie tytuł ich debiutanckiej płycie, która rozpoczęła karierę jednej z największych i najlepszych popowych grup przełomu 20 i 21 wieku.

Zanim jednak nastał 24 marca 1986 roku musiało dojść do pamiętnego spotkania w sklepie muzycznym na Kings Road, gdzie znany już dziennikarz muzyczny Neil Tennant i początkujący architekt Chris Lowe kupowali rzeczy potrzebne im do własnych amatorskich poczynań w zakresie muzykowania. Tennant z powodu pracy i co za tym idzie zamiłowania do muzyki, Lowe natomiast wychował się w bardzo muzykalnej rodzinie i miał już za sobą epizod....w progresywnie rockowym zespole Stallion.
Połączyła ich fascynacja muzyką elektroniczną i nowinkami technicznymi, które w połowie lat 80 zasypały rynek sprzętu muzycznego. Wkrótce potem Neil Tennant wykorzystał swoją pozycje w gazecie Smash Hits! i w sierpniu 1983, po koncercie grupy The Police z którą miał przeprowadzić wywiad, spotkał się ze znanym producentem Bobbym Orlando.
Wszystkie wspomniane wydarzenia zaowocowały wydaniem kolejno singli: One More Chance, Oppurtunities (Let's Make Lots Of Money) oraz West End Girls. Żadna z kompozycji nie odniosła sukcesu, oprócz West End Girl, które stało się umiarkowanym przebojem w klubach w Kalifornii. Duet jednak się nie poddawał i dostrzegając potencjał tej ostatniej kompozycji wydał ją jeszcze raz na singlu w Październiku 1985 roku. Wyniki były piorunujące. Zarówno lista Uk Chart jak i US Bilboard zostały podbite w 100%. Utwór opowiadający o różnicach między klasą średnią zamieszkująca wychodnią dzielnicę Londynu (East End), a zamożniejszą klasą konsumentów z West Endu został swego czasu uznany nawet najlepszym utworem w historii muzyki. Cytowany czy wręcz rapowany tekst i zimny, angielski wydźwięk kompozycji to główne zalety dzięki, którym Pet Shop Boys błyskawicznie znaleźli się w pierwszej lidze. Wydanie albumu nie stanowiło więc już większego problemu. I tu wracamy do początku naszej historii.

Płyta pojawiła się 24 marca, poprzedził ją jeszcze singiel Love Comes Quickly, który jednak nie zbliżył się popularnością do poprzednika. West End Girls zrobiło jednak swoje. Top 10 w Anglii, Niemczech i nawet Stanach to z pewnością przewyższylo oczekiwania zespołu. Tennant od tego czasu postanowił poświęcić się tylko muzyce i odszedł ze Smash Hit!. A co słychać na płycie? W końcu ponad 3 miliony osób ma ją dzisiaj w swojej kolekcji. Zauważalna jest wyraźnie typowa produkcja lat 80. Dużo syntezatorów, bębnów, ''tasowanych'' beatów i post-amerykańskie brzmienie. Unikalności jednak z pewnością dodaje głos Neila Tennanta, rozpoznawalny, nie do podrobienia. Praktycznie taki sam już od 22 lat. Rozpoczynający całość Two Divided By Zero z wsamplowanymi dźwiękami zabawki Speak And Spell służącej do nauki mowy to na dobry, bardzo mocny początek. Ze wszystkich stron atakuje słuchacza spiętrzone brzmienie klawiszy i sztucznie wygenerowane orkiestrowe wstawki. Dalej według mody, która została zapoczątkowana w tamtym okresie, znajdujemy single, zwykle umieszczane właśnie pod pierwszymi numerami na płytach. Pojawia się nowa wersja Oppurtunities (z video wyreżyserowanym przez Zbigniewa Rybczyńskiego), brzmiące wręcz industrialne dzięki skumulowanemu brzmieniu beatów perkusyjnych. Kolejny mocny pocisk i przykład jak doskonałe teksty potrafi pisać Neil Tennant. Tym razem o dwóch nieudacznikach, typowym osiłku i intelektualiście, którzy próbują zarobić dużą kasę. Oppurtunities pojawia się jeszcze raz jako Reprise w środkowej części płyty. Zaledwie 33 sekundowy wypełniony jest głosami rozmawiających osób i posiada lekko gospelowy charakter. Ogółem nie wnosi nic interesującego do albumu.

W drugiej części Please znajdziemy kolejne świetliste przykłady muzyki lat 80. Tonight Is Forever albo I Want A Lover spokojnie mogłyby być podpisane nazwą Bananarama, Soft Cell czy też Frankie Goes To Hollywood. W międzyczasie kolejny hit, Suburbia, która w swojej pierwotnej wersji brzmi najsłabiej z wszystkich trzech (jest jeszcze singlowa i video mix). Wszystko przez trochę liche, zabawkowe klawisze i dziwną artykulację głosu w refrenie. W dodatku gdzie jest ten klimat grozy z fantastycznego ''mostu''?
Po kilku drobnych zmianach utwór prezentuje się jednak o niebo lepiej w dwóch kolejnych wersjach i jest w kanonie moich ulubionych dokonań Pet Shop Boys. Zespół stawia na przebojowe i chwytliwe melodie. I Want A Lover zwraca uwagę ciekawie zbudowanymi zwrotkami złożonymi z kilku coraz to wyższych akordów przez co otrzymujemy trochę złowrogi nastrój. W refrenie natomiast pojawia się zaskakująca partia trąbki. Po dawce kilku ''exciterów'' chwila oddechu przy Later Tonight. Zagrany tylko na klasyczny fortepian (nie żaden Roland JX-10) i z rozmazaną plamą tego z nawiasu. Tennant w swoim żywiole. Ballada, gdzie można pokazać swoje możliwości wokalne. Ostatni na płycie, to zarazem najbardziej amerykański jak dla mnie Why Don't We Live Together. Jak dobrze słychać, wkład Stephana Hague (Amerykanina, a jakże!), aż nadto wyraźny. Zawodzący refren ''Baby, why don't we live together'' i ''czarny chórek'' (pojawiający się nie tylko w tym utworze) jeszcze bardziej potęguje to wrażenie. I właśnie ta dość amerykańsko brzmiąca produkcja, spuścizna po pracy z Bobbym Orlando powoduje, że brzmienie takiego Oppurtunities i Tonight Is Forever albo Love Comes Quickly i Violence znacząco się różni. Przez co ma się wrażenie, że płyta to jakby zestawienie piosenek z kilku różnych okresów.

Nie ulega jednak wątpliwości, że Please to bardzo miła dla ucha płyta, poświęcona głównie tematyce miłości ukazanej jednak w sposób androgeniczny, co jak się później okazało miało swoje podłoże. Please w swoim czasie jest także prawdziwą gratką dla DJ zastanawiających się co zapuścić spragnionej przebojów publice. To jeszcze nie jest prawdziwe Pet Shop Boys. Prawdziwe Pet Shop Boys wyciągnie wnioski z zarzutów jakie im tutaj postawiłem i już w następnym roku postara się o lepszego następce.

piątek, 20 czerwca 2008

R.E.M. - Automatic For The People - 1992










01. Drive
02. Try Not To Breathe
03. The Sidewinder Sleeps Tonite
04. Everybody Hurts
05. New Orleans Intrumental No. 1
06. Sweetness Follows
07. Monty Got A Raw Deal
08. Ignoreland
09. Star Me Kitten
10. Man On The Moon
11. Nightswimming
12. Find The River


Trudno mi sobie wyobrazić, że za 4 lata Automatic For The People będzie obchodził 20 lecie wydania! Na zawsze zapisze się on w pamięci jako najważniejszy album roku 92, lat 90 i w końcu jako najlepszy album kiedykolwiek wydany. I tyle by może wystarczyło napisać, bo łatwo zgadnąć o czym napiszę w kolejnych linijkach. Ale skoro już zacząłem, to nie powstrzymam się by nie zostawić śladu o tej płycie, tym razem na łamach mojego bloga.
Oczy moje patrzą w tej chwili (zawsze przy pisaniu recenzji staram się mieć jak największy kontakt z opisywanym przedmiotem) skierowane są na szarą i ponurą okładkę, na której to usytuowana jest enigmatyczna, sześcioramienna gwiazda i napis informujący o tym kto i co zrobił. W środku dla kontrastu ''wściekle'' żółty nośnik, doświadczony już znakiem czasu.
Zupełnie tak samo jak w roku 1998, a trzeba wiedzieć, że to wtedy miałem swój pierwszy kontakt z muzyką wypełniającej to CD. Kupiony podobno w 1993 roku po okazyjnej cenie wydaje się wyglądać identycznie jak wtedy. Automatic w bardzo wyraźny sposób ukształtował mój muzyczny smak i być może dlatego mam do niego taki sentyment, ale na szczęście niejednokrotnie przekonałem się, że nie tylko ja potrafię docenić ten album. To nie wygląda na razie jak poważna recenzja. Trochę sobie powspominałem. Przejdę do konkretów, a ten pierwszy fragment i tak kiedyś pominą, jeśli ktoś będzie chciał użyć moich słów do opisania tej płyty.

Nie muszę chyba nikomu wyjaśniać co stało się w lutym 1991 roku, gdy w stacjach radiowych na całym świecie zabrzmiał pierwszy singiel R.E.M. z albumu Out Of Time pod tytułem Losing My Religion. Skala popularności tego kawałka przerosła oczekiwania do tej pory znanych szerzej tylko USA czwórki muzyków z Athens. Out Of Time był pierwszym z kilku wielkich komercyjnych i artystycznych sukcesów, które zespół osiągnął w swojej dzisiaj już prawie 30 letniej karierze. Automatic jednak go przebił. Z powodu trzy letniej przerwy dzielącej Green i Out Of Time nikt nie przypuszczał, że już pod koniec 1992 R.E.M. pokusi się o nowy materiał. Jednak z powodu braku organizacji większej trasy koncertowej i potrzeby tworzenia (w 1991 roku muzycy mieli dużo niewykorzystanego materiału) na przestrzeni kolejnych miesięcy spotykali się w studiach w Miami, Nowym Orleanie oraz rodzinnym Athens.

Generalnie Automatic różni się od swojego poprzednika. Jest to płyta prawie w 100% akustyczna. Bardziej nastawiona w kierunku muzyki country. Nie trafimy tam też na tak typowo popowe tracki jak Near Wild Heaven i Shiny Happy People. Zmieniły się także teksty. Stipe zaczął pisać więcej o rzeczach trudnych jak ból czy cierpienie i ludzkie (słychać to w Monty Got A Raw Dealm, Sweetness Follows czy protest-songu Ingoreland). Automatic przekazał również pałeczkę organom jako głównemu ''sprawcy'' muzyki. Właśnie perfekcyjne brzmienie tego instrumentu zastąpiło mandolinę, która miała znaczący udział przy komponowaniu Out Of Time. Jak na ironię grupa za wszelką cenę chciała stworzyć dzieło mocniejsze i cięższe od ostatniego albumu, ale ten cel udał się dopiero przy okazji premiery płyty Monster w 1994 roku.

Pierwszym singlem został ponury Drive. Peter Care doskonale dopasował do niego czarno-biały, lekko monotonny i ospały, lecz znakomity videoklip. Nie ma co długo rozwodzić się nad jego brzmieniem. Doskonale znany motyw gitarowy na tle ciężkiej perkusji. Urozmaicony jedynie brzmieniem harmonii i w drugiej części utworu wspaniałej sekcji smyczkowej. Drive uchodzi za jeden z utworów definiujących amerykański rock alternatywny. Podobnych ''smutasów'' jest na płycie więcej. Pełen goryczy Monty Got A Raw Deal, gdzie wyjątkowym gościem staję się wspomniana wcześniej mandolina, rozbujany na basie Sweetness Follows czy lekko obsceniczny, przepełniony zachwycającymi harmoniami, nawiązujący do lat 60 i rodzimej sceny rockowej Star Me Kitten. Z drugiej strony natomiast jest np. trochę nie pasujący do reszty, acz również wyśmienity, bo pełen rockowej werwy Ignoreland, gdzie słychać coś ze Springsteena.
A propos nawiązywania do wszelkiego typu rzeczy. Amerykanie w czasie tworzenia krążka słuchali takich wykonawców jak Leonard Cohen, Syd Barett oraz Led Zeppelin. Chyba ze względu na wspaniałe natchnienie jakim wyżej wspomniani artyści musieli napełnić członków R.E.M., Stipe postanowił niejako w hołdzie nagrać dwie z piosenki w repertuaru tych dwóch pierwszych i umieścić następnie na stronach b-singli. Mowa o First We Take Manhattan i Dark Globe.
Jednak i Led Zeppelin miało coś do powiedzenia w sprawie nagrywania popularnego ''Automata''.
Wszystkie partie orkiestrowe na płycie zostały zaaranżowane przez oryginalnego multiinstrumentalisty Led Zeppelin Johna Paula Jonesa. Szczególnie wielki wkład jego osoby słychać w najbardziej klasycznie brzmiącym i kojącym uszy słuchacza swoją delikatnością Nightswimming z wybitną partią fortepianu i bajkową solówka na oboju.

Rynek muzyki country i jego pochodnych to w Stanach rzecz tak pospoliscie Amerykańska i zamknięta dla artystów ze wschodu jak Polskie granice przed 1989. Tutaj panują inne reguły, tu gwiazdami są artyści o których nikt inny na świecie nie wie kompletnie nic. R.E.M., którego album oczywiście zadebiutował na 1 miejscu listy US Hot Country, nie mógł polegać tylko na popularności poprzedniej płyty by przebić się z Ameryki na resztę świata.

Nie mogli podbić serc słuchaczu mocnym i energetycznym graniem, więc zaatakowali z drugiej strony. Everybody Hurts stało się drugim po Losing My Religion hymnem i być może jeszcze bardziej rozpoznawalnym fragmentem dokonań muzyków. Wzruszająca, z początku monotematyczna piosenka w każdą kolejną minutą odsłania kolejne swoje zalety. To tutaj słychać po raz pierwszy, trochę schowane, ale wyraźnie słyszalne brzmienie gitary elektrycznej. To także tutaj trzeba bić brawo Johnowi Jonesowi za finał całej kompozycji.....i ten ''samochodowy'' teledysk. Ciekawostką jest fakt, że to jedyny numer na którym na perkusji nie zagrał etatowy specjalista w tej dziedzinie czyli Bill Berry. Inne sztandarowe numery zawarte na Automatic to m.in ''driver-song'' napisany ku czci Andy'ego Kaufmana czyli Man On The Moon, prezentujący płytę z bardziej energicznej strony, ze słynnym pomrukiwaniem ''yeah, yeah, yeah, yeah'' i kilkoma wokalnymi popisami ala Elvis Presley. Najbardziej żywy i radosny jest jednakże The Sidewinder Sleeps Tonite. Opisujący dość czasem nierealne i nie mające ze sobą związku sytuacje (złośliwą maszynę na pieniądze, kota w kapeluszu albo też zupki w 5 minut) zaraża swoim optymizmem i humorem. Czuć jaka radość bije ze śpiewu wokalisty gdy powtarza w kółko (dokładnie 32 razy w ciągu całego utworu!) fragment ''Call me when you try wake her up!''. Sidewinder, zbudowany na potężnych organowych harmoniach, jest więc małym ewenementem w stosunku do reszty materiału. Słusznie wybrany jako 2 lub 3 (zależnie od państwa) singiel, zdobył nie małą popularność i jest do dziś kolejnym utworem definiującym R.E.M..

Do dnia dzisiejszego niewiele krążków potrafiło dorównać ''Automatowi'' sukcesem jaki stał się jego udziałem na przełomie lat 92/93. Prawie 80 tyg. spędzonych na największej liście płyt na świecie w USA. Ponad dwukrotnie więcej na liście w Wielkiej Brytanii. To robi wrażenie. Nawet na osobach, które zwykle nie interesują takie suche statystyki. Gdyby jednak chociaż taki argument miał je przekonać do zapoznania się z tym albumem....to warto, warto bo moim skromnym zdaniem na żadnej innej pozycji w dziejach muzyki nie znajdą tyle prawdziwego uczucia, emocji czy też z drugiej strony wyciszenia i relaksu....i tak fantastycznego wokalu jakim obdarzony jest Michael Stipe, będący w tamtym czasie w najwyższej formie (która nawiasem pisząc trwa do dziś). Naprawdę nie muszę ze swojej strony przesadnie wynosić tej płyty na ołtarze. Wystarczy napisać: piękna muzyka. Zadziałało?


czwartek, 19 czerwca 2008

Coldplay - Viva La Vida Or Death And All His Friends - 2008











01. Life In Technicolor
02. Cemeteries Of London
03. Lost!
04. 42
05. Lovers In Japan/Reign Of Love
06. Yes/Chinese Sleep Chant
07. Viva La Vida
08. Violet Hill
09. Strawberry Swing
10. Death And All His Friend/The Escapist

Co do jednego wszyscy (my recenzenci, amatorzy i profesjonaliści) jesteśmy zgodni. Coldplay zamknęło swoją trylogię złożoną z pierwszych trzech studyjnych albumów. Czas najwyższy - chciałoby się rzecz. Mimo ogromnego sukcesu jaki zespołowi zafundował X&Y, Coldplay nie zdobyło uznania bardziej wymagającej publiczności, która wydawała się być ślepa i głucha na ogólnie pozytywne recenzje prasy...tylko kto w 21 wieku ufa 100% magazynom pokroju New Musical Express czy też The Sun? Oprócz nielicznych wyjątków (Talk) X&Y nie posiadało uroku poprzedników, było dość ciężkostrawne, za długie. Konkurencja wyżej wspomnianych pism po raz kolejny operowała argumentami jakoby Coldplay kopiowało U2 czy stało się mocniejszą wersją Keane. Osobiście nie stanąłem po żadnej stronie barykady. X&Y przyjąłem pozytywnie, lecz bez większych zachwytów. Jednak moja neutralna postawa nie przekonała Chrisa Martina i spółki. Przyszedł najwyższy czas na zmianę nawyków. Zmieniło się wiele. Producent. Miejsce (miejsca) nagrywania. Instrumentarium. Jak odbiło się to na najnowszej propozycji kwartetu? Odpowiedź w najbliższych linijkach.

Wydawało się już, że na Viva La Vida Or Death And All His Friend (pozwolę sobie używać skrótu Viva La Vida) poczekamy ładne parę lat. Zaraz po rozdaniu nagród Brit Awards za rok 2005 zespół ogłosił: ''Minie sporo czasu zanim znów usłyszycie nasze nowe piosenki''. Jednak nie minął nawet rok od tamtego wydarzenia, a pracę nad albumem ruszyły w grudniu 2006 roku. Za produkcję wziął się Brian Eno - tak, wiem, ten od U2 i jak się domyślacie pewnie już wtedy pojawiły się pierwsze głosy krytyki - zastępując na tym stanowisku Kena Nelsona, stałego pomocnika Coldplay począwszy od ich debiutu z 2000 roku. W okresie przerwy między nagraniami, gdzieś na początku 2007 kiedy zespół grał małą trasę po Ameryce Południowej (stąd pewnie urozmaicone, lekko egzotyczne brzmienie) i wtedy to nagrywał m.in. w kościołach - ale to chyba każdy wie, bo nie mało o tym pisano... Efekt ukazał się na rynku 12 Czerwca.

Wielu spodziewało się drastycznych zmian co jednak nie do końca okazało się prawdą, ale liczy się utrzymanie na pierwszych stronach gazet, prawda? Life In Technicolor jednak faktycznie zaskakuje. Pierwsze typowe intro w karierze grupy roztacza wokół nas niezwykłą paletę barw i urzeka cudownym akustycznym, pełnym życia i radości motywem. Jednym słowem: Viva La Vida! Bardzo żałuję, że ten kawałek nie został rozwinięty i przeobrażony w pełnowymiarową piosenkę, choćby nawet instrumentalną. Dalej wieje grozą. Coldplay, tacy grzeczni chłopcy, a śpiewają o Londyńskich cmentarzach. Od razu w ucho wpada gitara w stylu flamenco. Marudy wspomną znów coś o cholernym U2, ale mi to nie przeszkadza. To zresztą jedyny budzący w miarę oczywiste skojarzenia z Irlandczykami motyw na tej płycie. Bo weźmy takie Strawberry Swing. Brzmienie rodem z dalekiego wschodu. Słuchając tej odpowiednio przesterowanej gitary mamy wrażenie, że jakiś chiński zespół bardzo dobrze potrafi grać rockową muzykę, a i używa nawet bardzo pro-zachodnich rozwiązań. Inny rodzaj egzotyzmu dostajemy w mocno organowym Lost!. Słysząc ten numer pierwszy pomyślałem, że właśnie takiej muzyki chciałem spróbować. ''Chwiejąca się'' melodia i masa organów (to z tych kościołów pewnie), do tego znakomite gitarowe riffy dodające całości melodyjności. Nie sądzę bym nie znalazł tej kompozycji w ciągu najbliższych miesięcy na półkach z singlami. Lovers In Japan samo prosi się o nadanie jej etykiety ''odmieniec'', ''nowe brzmienia'' albo ''east oriented''. Kolejny pogodny numer - na Viva La Vida nie znajdziecie smętów pokroju Twisted Logic czy Fix You - z brawurową partią fortepianu czyli bardzo typowego instrumentu dla Anglików. To jedna z trzech kompozycji złożonych z dwóch części. Podtytuł brzmi Reign Of Love. Jednak zarówno w wypadku tej części składowej, a także kolejnych Escapist i Chinese Sleep Chant to główny składnik tego tandemu robi lepsze wrażenie. Wśród nich znajduje się zresztą najlepszy na płycie Yes z lekko kakofoniczne brzmiącą partią smyczkową, utrzymane w ''luzackim'' , lekko amerykańskim nastroju (country!!?? - coś tam jakby jest z tego, ale bez obaw, to tylko moja interpretacja) . Oprócz Yes największą moją uwagę przykuła kompozycja 42. Podzielona na trzy niezależne części, przechodzi stopniowo z powolnej ballady w iście elektroniczne i suche brzmienie, by na końcu zaskoczyć bardzo nośnym popowym motywem. I to wszystko w niecałe cztery minuty. Ale to co najbardziej cieszy to fakt, że słychać w tej kompozycji (w drugiej jej części) wpływ Radiohead z okresu Kid A...i nawet trochę mało przekonujący tekst schodzi na daaaaalszy plan. Na tle tych ambitniejszych i teoretycznie mniej przebojowych kompozycji nieźle prezentują się single. Najbardziej drapieżny z całości Violet Hill urzeka swoją zadziornością i mocą, choć to tylko trochę ponad dwie minuty takiej muzyki na poważnie. Słabiej wypada kompozycja tytułowa. Czysto popowa, napełniona po brzegi słodką melodią i zaaranżowana na ujmujące za dobre serce smyki. Podoba się. Owszem, ale chyba jest równocześnie jedna z dwóch najsłabszych na płycie.

Nie napiszę o niczym interesującym jeśli zauważę, że jak zwykle wokół nowej pozycji Coldplay wybuchnie burza zachwytów i niechętnych pomruków. Widać już to w często bardzo skrajnych recenzjach. Lecz osobiście z radością stwierdzam, że Viva La Vida to płyta lepsza niż poprzedniczka, bardziej spójna, ciepła, kolorowa, lecz co dość nietypowe jak dla tej grupy pozbawiona ''pewniaków'', utworów na pierwsze miejsca list przebojów. Wydaje się, że w tym wypadku ciężka amunicja została już wytoczona w postaci Violet Hill i Viva La Vida. Jednak patrząc na wyniki sprzedaży albumu (trzy dni starczyły by wspiął się na 1 miejscu w UK osiągając niebanalną liczbę ponad 300 000 sprzedanych kopii) Coldplay nie grozi muzyczny underground. Bardzo mnie to cieszy. Wreszcie dobry zespół jest również ceniony przez szeroką publiczność i to całą, bez wyjątku. Czas pokaże czy okaże się to najbardziej fascynująca pozycja spośród całej czwórki płyt Zimnograjów.

Gotowy na The Police


Jak widać (widać, choć w nie najlepszej jakości, so sorry) jestem już wyposażony w najważniejszy gadżet za pomocą, które uda mi się zobaczyć czwartkowy koncert The Police. Dokładnie tydzień został mi na podszkolenie się w dyskografii tej grupy. Przyznam szczerze, że nawet nie wszystkie ich płyty przesłuchałem, ale te które znam robią na mnie NIEMAŁE wrażenie. Udało mi się dostać bilety bezpłatne, normalnie oddawane do dyspozycji przedstawicieli mediów - jedna z takich osób postanowiła podzielić sie ze mną za fantastyczną cenę tymi biletami i pozwolić mi dzięki temu oglądać koncert z najlepszej możliwej pozycji (środkowa cześć sektoru, który jest najbardziej na wprost sceny, prócz miejsc VIP-owskich)

The Prodigy w Polsce!

Kolejną gwiazdą imprezy Coke Live Festival, która już po raz trzeci odbędzie się pod koniec sierpnia w Krakowie został zespół The Prodigy. Będzie to już druga wizyta grupy w naszym kraju w przeciągu dwóch lat.
Oprócz The Prodigy na dwóch scenie będzie można zobaczysz Seana Paula, Timbalanda oraz Missy Elliott. Jeśli kogoś interesuje ta impreza, zapraszam na stronę www.livefestival.pl. Przyznam, że dla samych bohaterów tego wątku warto się skusić. Niestety chyba nie będę miał okazji zobaczyć ich występu z powodu miejsca i terminu koncertu.
Wcześniej z Coke Live Music Festival brali udział m.in. Faithless czy Shaggy.

The Verve w sierpniu

Wreszcie poznaliśmy datę wydania czwartej studyjnej płyty reaktywowane w ubiegłym roku formacji The Verve, która w latach 90 była jednym z najbardziej cenionych przedstawicieli gatunków britpop, alternative rock i shoegaze.
19 sierpnia, prawie 11 lat po nagraniu kultowego dla wielu albumu Urban Hymns, którym The Verve zamknęło erę britpopu, zespół zaprezentuje wreszcie nowy materiał nad którym pracował od połowy roku ubiegłego. Szczegóły wydawnictwa (prócz daty premiery) nie są jeszcze znane.
The Verve nad swoim 4 studyjnym nagraniem pracowało w oryginalnym składzie jaki uczestniczył przy nagrywaniu pierwszym dwóch płyt (A Storm In Heaven, A Northern Soul). W obecnym line-up grupy zabraknie jednego muzyka z czasów Urban Hymns - basisty Simona Tonga (obecnie z The Good, The Bad And The Queen). Zamiast niego do składu wrócił Nick McCabe.
Wyczułem chyba, że The Verve coś szykują bo dziwnym trafem postanowiłem wrócić do ich ostatniej płyty, której nie słuchałem wieki całe, było to na kilka dni przed potwierdzeniem nowego wydawnictwa. Muszę teraz jak najszybciej przestudiować poprzednie dwa krążki grupy by 19 sierpnia być w pełni gotowym na kolejną odsłonę ich twórczości.
Przypomnę, że do tej pory można było pod koniec ubiegłego roku zgrać darmowy, kilkuminutowy plik z zapisem jamowania grupy. Materiał udostępnił na swojej stronie New Musical Express. Obecnie do obejrzenia pod [url=http://pl.youtube.com/watch?v=ml7uFyFVi8c]tym linkiem[/url]

środa, 18 czerwca 2008

Do trzech razy sztuka....

Ile to już razy witałem się ze swoimi potencjalnymi czytelnikami na wszelkiego rodzaju blogach? To będzie już trzeci raz. Mam nadzieję, że ostatni. Dojście do tak perfekcyjnego miejsca jak blogspot.com zajęło mi trochę czasu. Zajęło mi prawie półtora roku odkąd tworzę bloga, który najpierw spełniał funkcję archiwum Domowej Listy Przebojów, potem stał się kolebką listy, moich własnoręcznej pasji - czyli recenzji, artykułów o muzyce, niusów z najbardziej absorbującej mnie dziedziny sztuki, a teraz liczę, że stanie się miejscem dyskusji o muzyce i miejscem, które z ciekawością będzie odwiedzać chociażby mała, ale stała i wierna grupa odbiorców :)
Blog na full-wypasionym serwisie blogspot.com rusza w porze wakacyjnej już jak dla mnie i będę mieć dużo czasu by w najbliższym czasie popisać nieco ciekawych rzeczy.

Co się zmieniło w porównaniu z ratemymusic i home50chart? Jak łatwo zauważyć nazwa. Małpowanie z muzyką to trochę zabawna nazwa, która kilka osób może rozbawić, inne pomyślą, że to jakieś głupoty - o to chodzi właśnie ;) Muzyka to zabawa. Nie można być drętwym, dlatego myślę, że taka nazwa dobrze pasuje do ogółu tej strony. W dodatku pojawią się typowo małpiarskie gadżety (patrz. oceny przyznawane płytą - nie są to już zwykłe popularne internetowe ''aty'' czyli tzw. małpy, tylko coś więcej).
Blog jest bardziej kolorowy, chociaż rysuje się w stosunkowo ciemnych barwach, ale gotykiem nie jestem - uspokajam :) Jest też bardzo czytelna ''linkownia'' gdzie umieściłem wszystkie najważniejsze linki do innych stron związanych ze mną czy też moim hobby. Jest sekcja youtube - i to wgrana już automatycznie - można obejrzeć klipy praktycznie wszystkich najważniejszych dla mnie artystów.
Jest również mały podgląd na mój profil w last fm. Na koniec muszę pochwalić się swoim pięknym logo złożonym z okładem samym wybitnych albumów 20 i 21 wieku ;)

Na blogu zapostowałem już WSZYSTKIE archiwalne notowania DLP i to od pierwszego wydania! Są też wszystkie jak do tej pory napisane recenzje. Wszystkie posty mają możliwość komentowania BEZ UPRZEDNIEGO logowania się (nakaz logowania się na konto gazety.pl był według mnie największą wadą poprzedniej strony, bo komu się chciało zostawiać komentarz w takim wypadku?)
Pod postami znajdują się również tzw. etykiety czyli jakby działy. Każdy post ma swoją etykietę: recenzja, domowa lista przebojów albo relacje z koncertu. Po kliknięciu na daną etykietę można bezpośrednio przejść do miejsca gdzie umieszczone są wszystkie posty danej kategorii - dzięki temu nie trzeba w nieskończoność wertować forum.

Blog rusza pełną parą jutro, a ja obecnie spadam na mecz ME ;)

Pozdrawiam. Paweł.

Portishead - Dummy - 1994











01. Mysterons
02. Sour Times
03. Strangers
04. It Could Be Sweet
05. Wandering Star
06. It's A Fire *
07. Numb
08. Roads
09. Pedestal
10. Biscuits
11. Glory Box
* - dostępny tylko na edycji Amerykańskiej.

Po kilku minutach dłuższej zadumy można dojść do wniosku, że Dummy to bardzo przemyślany tytuł. Dobrze brzmi – to po pierwsze. Po drugie, przynajmniej w moim wypadku idealnie pokazuje czym staję się słuchając tego krążek – manekinem, marionetką w rękach muzyki jaka płynie z tej niezwykle tajemniczej i hipnotyzującej płyty. Jednak jest to też furtka bezpieczeństwa. W końcu kto na poważnie w czasie ery britpopu oraz muzyki eurodance (ciężko mi ta nazwa przechodzi przez gardło) potraktowałby tak nazywający się album zawierający muzykę z pogranicza modern jazzu, soulu, elektroniki i nielicznymi tylko elementami rocka. Zawsze będzie można się od tego odciąć i zacząć jeszcze raz...Nie tym razem. Tak rodził się klasyk gatunku znanego jako trip-hop.

W 1991 Geoff Barrow znany już w środowisku z pracy z grupą Massive Attack zaprosił do współpracy Beth Gibbons, która do tej pory jedyną styczność z muzyką miała w małych klubach w Bristolu dając pokazy swoich umiejętności wokalnych dla zmęczonych Anglików, którzy po pracy wpadali napić się Portera.
Zaczęło się od nagrania rzeczy dość nietypowej jak na początek kariery, a mianowicie ścieżki do krótkometrażowego filmu To Kill A Dead Man, stworzonego zresztą przez sam zespół – później materiały z tego projektu posłużyły do stworzenia teledysku dla kompozycji Sour Times. Tytułowy utwór wykorzystany w filmie nie wydaję się z perspektywy czasu czymś wyjątkowym, ot takie instrumentalne nutki, trochę w stylu noir, więc warto podziękować wytwórni GoBeat! Records, że chwyciła o co w tym wszystkim chodzi i podpisała kontrakt z Portishead. Wydanie Dummy’ego poprzedziła m.in. EP-ka Numb dzięki to której świat zwrócił uwagę na trójkę z Bristolu (trójkę, bo w pracach nad albumem uczestniczył już Adrian Utley, trzeci członek grupy po dziś dzień). Tym co przykuło uwagę mediów było połączenie jazzowego tematu, elektronicznych sampli, oryginalnego brzmienia organów (jak z filmów szpiegowskich, za którymi zresztą członkowie Portishead przepadali) i nowoczesnego podejścia do produkcji materiału. Do tego głos Beth Gibbons. Zimny. Pełen emocji. Pełen tajemnicy. Być może największy atut zespołu.

Na początku sierpnia, na prawie miesiąc przed oficjalną płytą ostatnim zwiastunem płyty okazał się być singiel Sour Times, w którym grupa zachowała wszystkie zalety poprzedniej kompozycji bazując tym razem jednak na narkotyzujących dźwiękach cytry nadających całości trochę śródziemnomorskiego klimatu. Po raz kolejny niesamowicie brzmi wokal, tym razem przepełniony bólem i rezygnacją. ''Nobody loves me, it’s true, not like you do''. Praktycznie każdy fragment Dummy’ego w warstwie wokalnej niesie ze sobą smutek, zmęczenie i rozpacz. Czy więc ludzie kochają być w depresji ? ''To jest styl Portishead, my nie potrafimy nagrywać radosnej muzyki, nie potrafimy nagrywać płyt gdy jesteśmy szczęśliwi, dziwne więc, że nagrywanie nowego materiały trwało tak długo'' – żartował Barrow w jednej z ostatnich wypowiedzi grupy po wydaniu płyty Third. Sukces płyty, która do dziś w samym Zjednoczonym Królestwie pokryła się podwójną platyną, zaskoczył grupę. Dummy wspiął się na drugie miejsce brytyjskiej listy i to w czasie gdy artyści preferujący klimatyczne i powolne granie klepali biedę, a faceci pokroju Albarna, czy Gallaghera bezwstydnie pokazywali środkowe palce na łamach największych muzycznych gazet w Wielkiej Brytanii. Ciąg tych wydarzeń skłonił grupę do wydania trzeciej małej płytki z kompozycją Glory Box, która była swoistym hołdem dla brzmienia lat 30 i 40 – ten styl grupa udanie rozwinęła na swoim kolejnym krążku. Znakomicie wypadł również pomysł wzbogacenia Glory Box wyraźnym brzmieniem gitary elektrycznej. Pomysł Portishead na kompozycje zawsze wychodził z założenia, że liczy się solidny bas, dobra, dość przyciężka perkusja i kilka sztuczek zza konsolety sprowadzających się do tak oczywistych (i częstych) zagrywek jak cofanie i puszczanie płyty vinylowej . W to wszystko potrafili ze znakomitym skutkiem wpleść brzmienie instrumentów dętych (Pedestal), smyczkowych (Strangers, Roads), natomiast It’s A Fire zamieszczony z niewyjaśnionych względów tylko na amerykańskiej edycji raczy nas ''wysokimi'' organami. Czasem jest też po prostu jazzowo jak w It Could Be Sweet, najprostszym numerze w całym zestawie. Wszystkie kompozycje poddane zostały solidnej produkcji by wyodrębnić i podkreślić każdy z tych zabiegów. Nie dochodzi tu jednak w żadnym razie do przerostu formy nad treścią i album nie ma prawa trafić na półkę z dopiskiem: Przesadnie ambitne – może później.

Już wcześniej, bo na samym początku lat 90 muzykę zespołu Zoe określało się jako trip hop. Powstały wtedy płyty, które dziś spokojnie można otagować jako ten gatunek – o Portishead nikt jeszcze nie słyszał. Jedyną receptą na rozwiązanie tej zagadki jest zapoznanie się z tym krążkiem i przekonanie się czemu to właśnie Dummy dzierży tytuł tego ‘’pierwszego i najważniejszego’’, a nie debiut Massive Attack, Zoe czy też Perfume Tree.