środa, 18 czerwca 2008

R.E.M. - Accelerate - 2008











01. Living Well Is The Best Revenge
02. Man-Sized Wreath
03. Supernatural Superserious
04. Hollow Man
05. Houston
06. Accelerate
07. Until The Day Is Done
08. Mr. Rirchards
09. Sing For The Sumbmarine
10. Horse The Water
11. I'm Gonna DJ
Oh Yeah! R.E.M. wrócił. 4 długie lata czekania w czasie których podsycano ciekawość fanów informacjami o tym, że płyta ma się pojawić w sprzedaży pod koniec 2007 roku i koncertami w Dublinie – 5 nocy przede wszystkim nowej muzyki w Czerwcu ubiegłego roku. Nie słuchałem koncertów by nie robić sobie zbytnich nadziei, lub nie popaść w głęboką depresję. Znałem tylko absolutnie wybuchowy opener. Przez ostatnie dwa miesiące żywiłem się krótkimi samplami 2,3 numerów, jednocześnie oglądając zwiastuny pyty na serwisie www.ninetynights.com - to były odpadki. A teraz czas na prawdziwą, pełnowartościowe w składniki odżywcze danie.

''I'm not one to sit and spin, cause living well's the best revenge. Baby I am calling you on that!'' – takiego refrenu R.E.M. nie miał od czasów Imitation Of Life. Ok, to było całkiem nie dawno, ale z drugiej strony to znów Imitation było najlepsze od kilku dobrych lat w swoim czasie. Skoro refreny są równie dobre to w czym wygrywa opener z najnowszego działa amerykanów zatytułowanego Accelerate? Moc. Moc to coś czego brakowało ostatnim płytom grupy. Ja tam nie narzekałem jakoś bardzo, ale wiem co inni sądzili choćby o Around The Sun (2004). Stipe i spółka chwycili za gitary elektryczne i wyładowują się na nas. Przez 34 minuty (tak, to najkrótsza płyta grupy w historii) co prawda nie panuje żaden jazgot (chyba, że przyjmiemy kryteria R.E.M-owskie jazgotu), ale jest głośno. Bardzo mnie to cieszy, bo nie idą tym samym tropem co na ostatnich płytach gdzie stopniowo cichli. Tytuł Accelerate (czyli ''Przyśpieszać'') doskonale oddaje klimat utworów.

R.E.M. nie byłby jednak sobą gdyby balladki żadnej nie umieścił na nowym dziele. Until The Day Is Done ma w sobie dużo z uroku najpiękniejszych ich tworów z okresu akustycznego Automatic For The People, a jednocześnie przypomina utwory z okresu Around The Sun. Zaangażowany politycznie utwór był jednym z pierwszych, który ukazał się fanom w postaci podkładu do pewnego Amerykańskiego programu przyrodniczego. Spokojniejszym kawałkiem jest też Sing For The Submarine – utwór, który jako jeden z nielicznych z płyty nie został wykonany na koncertach w Dublinie i był dużą zagadką. On z kolei w moim odczuciu dobrze pasowałbym do płyty Reveal. Jest to utwór w który z pewnością trzeba się dobrze wsłuchać. Raczej nie ''wejdzie'' za pierwszym razem. Sing to także prawdziwy kolos. Trwa prawie 5 minut co w porównaniu z innymi numerami wydaje się być czasem jakiejś suity! Najbardziej lubię ten moment ''trzęsienia ziemi'' w połowie kawałka. Znam osoby, które już piszą, że to najsilniejsza kompozycja na płycie. Do tego worka dorzucam jeszcze Houston. Mocny organowy motyw (organy zawsze u nich kochałem) i znów upolityczniony tekst. O tym kawałku zrobiło się głośno za sprawą fragmentu ''If storm doesn’t kill me, Goverment will'' Ciekawe czemu o Until The Day Is Done mówi się, że to druga część Final Straw? Może Houston to już trzecia...

Zamykam dział z slow-songs. Zostały już tylko prawdziwe rockowe kawałki, którym przoduje prócz wspomnianego już Living Well Is The Best Revenger dziesiąty track na Accelerate pod tytułem Horse The Water. Mimo, że śmiesznie krótki (2:18) to upływającego czasu się nie czuje. Zbyt wiele dzieje się w tym numerze by dbać o takie sprawy jak time. Niesamowite, że 138 sekund starczy na krótki wstęp, trzy zwrotki i trzy refreny w tym jeden podwójny. Wow! Man Sized Wreath planowany pierwotnie jako b-sid na szczęście znalazł się ostatecznie na płycie. Chwytliwy, prosty (jak większość kompozycji, wszak to back to the roots) z fajnym backround vocalem Millsa, który trzeba przyznać poszalał w końcówce.

Jednym z moich ulubionych utworów na płycie jest piękny Hollow Man – ''Believe in me, believe in nothing, corner me, make me something, i become the hollow man, i see'' Uwielbiam nucić sobie ten tekst. Pierwsze sekundy wydają się zwiastować jakąś balladkę zręczne wykonaną przy akompaniamencie fortepianu. Całośc jednak rozpędza się i uderza w słuchacza ''najbardziej satysfakcjonującym refrenem R.E.M. w 21 wieku'' – jak to ładnie określił pewien recenzent. Myślę, że mogę się z tym zgodzić. Dobrze byłoby to widzieć na jednym z kolejnych singli.

Na samo zamknięcie kolejny pocisk masowego rażenia – I’m Gonna DJ. Ledwie trzy sekundy dłuższy od Houston zapewnia wyśmienitą zabawę, a co ważne ten nastrój udziela się wokaliście i grupie – to się czuje. ‘’I’m Gonna Dj at the end of the World!’’ – wcale nie byłbym mocno zdziwiony, gdyby wybrali to na małą płytkę. To byłoby dość innowacyjne posunięcie, ale kto wie. Zaskoczyli brzmieniem, mogą i zaskoczyć nas w sprawach promocji.

Jeżeli coś mogę zarzucić tej płycie to oczywiście nie będę oryginalny: czas. Mimo, że każda kolejna piosenka zapewnia mi dobrą zabawę i czystą przyjemność to chciałoby się móc pobyć z tym albumem co najmniej 7-8 minut dłużej. Boli mnie, że zespół ostatecznie nie zamieścił na Accelerate kompozycji Staring Down The Barrel Of Middle Distance. Podobno nie pasował nastrojem. Nie zgodzę się z tym. Jeśli w czymś odstawał od płyty to czasem trwania (podobnie się to ma jak z Sing Fo The Submarine). Accelerate również nie grzeszy jakimś wybitnym pomysłem na konstruowanie utworów czy ich aranżacje. To proste numery. Piszę o tym bo niektórzy mogą widzieć w tym zaletę, a inni wręcz przeciwnie. Aha. I jest jeden z track, z którym jeszcze nie zaprzyjaźniłem się tak bardzo jak z resztą – Mr Richards (mimo fajnego, ''zabrudzonego'' riffu i miłej melodii.

Accelerate to nie jest płyta pełna przebojów (może oprócz wybranego słusznie na pierwszego singla, choć ogólnie na pewno nie topowego Supernatural Superserious), które mogą podbijać po kolei wszystkie liczące się listy przebojów. Zamiast tego są to przeboje, które podbiją serca zmęczonych muzyką indie i pop-rockiem. Zawsze powtarzam, że w każdej muzyce trzeba szukać ''jej własnej przebojowości'', bo o to w tym chodzi. Accelerate również ową posiada. Trzeba tylko wniknąć w ten album głębiej, co dla niektórych (znam już kilku marudzących :P) było kłopotliwe. Z jednej strony sam ich rozumiem, bo sam często odrzucam naprawdę słabe produkcje po pierwszym razie, ale myślę, że Accelerate trochę zmyliło wszystkich. Po takim albumie wymaga się by w 34 minuty zawładnął kawałek po kawałku naszą playlistą najbardziej nośnych numerów. R.E.M stworzył płytę, która od tej reguły ucieka. Jest w swoim gronie pewnym zaskoczeniem, oby zaskoczyła wszystkich tak miło jak mnie. Chciałbym jeszcze odpowiedzieć na najczęstsze pytanie, które pojawia się przy okazji premiery tej płyty - ''Czy to jest najlepszy album R.E.M. od czasów New Adventures In Hi-Fi''? Chciałbym odpowiedzieć...ale nie umiem. Nie wiem, nie teraz! Cieżko mi (mimo pokaźnej sumy przesłuchań) porównywać Accelerate do poprzednich albumów i ustawiać jakąś piramidkę. Around The Sun ostatecznie oceniłem na dobre, po okresie prawie 3 lat. Narazie dam 4, z możliwością ''przyśpieszenia'' ;)

PS – Jestem za to pewny jednej rzeczy - jedyne czego sobie życzę, to by grupa wydała coś nowego szybciej niż za 1461 dni. Uwierzcie mi, że ta pokaźna liczba podzielona przez 34 nie daje dużego wyniku ;)

Brak komentarzy: