niedziela, 21 września 2008

Queen + Paul Rodgers - The Cosmos Rocks










01. Cosmos Rockin
02. Time To Shine
03. Still Burnin
04. Small
05. Warboys (A Prayer For Peace)
06. We Believe
07. Call Me
08. Voodoo
09. Some Things That Glitter
10. C-lebrity
11. Through The Night
12. Say It's Not Truth
13. Surf's Up....School's Out!
14. Small (Reprise)

15 września wpadł w moje ręce 16 studyjny...a może raczej 1 studyjny (?) krążek formacji Queen + Paul Rodgers. Przeżegnałem się i załączyłem. Takie zachowanie było koniecznie, liczyłem bowiem w duchu, że powrót Maya i Taylora jest czymś więcej niż serią koncertów uświetnioną od czasu do czasu albumem (Return Of Champions), a studyjne dzieło obali mit 60 latka na emeryturze. Po zapoznaniu się z porcją muzyki przygotowanej przez naszych bohaterów zrozumiałem jednak, że i tym razem wielki comeback będzie (jak to często niestety bywa) wydarzeniem jedynie popkulturowym, a nie muzycznym w stricte tego słowa znaczeniu. Bóg nie wysłuchał mojej modlitwy. A skoro Bogiem był Freddie Mercury...

Kończąc wyżej widniejąca myśl - Rogers nie jest Freddiem, nie małpuje jego wokalu, nie naśladuje jego stylu i absolutnie odcina się od jego scenicznych zachowań. Wokal ma dobry, dopasowany do nowej koncepcji brzmienia anglików. Queen+ startuje więc w zupełnie nowej jakości, a jego jedynym obciążeniem pozostaje fakt, że basista John Deacon pokiwał całemu projektowi palcem.
Chłopcy są więc wyluzowani, nadal grają tak jak ''wtedy'', ale niestety... - i tu zaczynają się schody. Muzyka zawarta na Cosmos Rocks nijak ma się do oczekiwań moich, jak i pewnie wielu setek fanów . To krótko mówiąc hard rock, bardzo głęboko zakorzeniony w tradycji lat 70. Jak tu więc mówić o oryginalności? Nie mam nic przeciwko inteligentnemu odgrzewaniu starszych idei i patentów, ale widocznie skład Queen+ nie jest w tym specjalistą. Cosmos Rockin' czy Still Burnin' mogą wywołać emocję, ale tylko u naszych dziadków, którym w dodatku wmówimy, że to NAPRAWDĘ nie są starsze płyty Queen i Bad Company. Z tych ''gorętszych'' kawałków najlepiej prezentuje się singlowe C-lebrity. Fajny zapętlony riff i charakterystyczne chórki Maya i Taylora w refrenie. Just like real Queen. Szkoda, że tylko on potrafi ''wybujać'' słuchacza.

Zdecydowaną większość repertuaru wypełniają piosenki o mniejszej wybuchowości tzw ballady. I o ile potrafię znieść najładniejsze z nich czyli Say It's Not True (wydany w światowy dzień AIDS w grudniu 2007) oraz mocno ''postępujące'' We Believe, to reszta jest po prostu, zwyczajnie, najnormalniej w naszym pięknym świecie NUDNA!
Queen+ pomiędzy pierwszym, a czternastym numerem na płycie zagubił gdzieś umiejętność pisania dobrych melodii. Z niektórych momentów bije takie znużenie, że ciężko cokolwiek o nich napisać (Voodoo), z kolei inne brzmią jak parodia bluesowych, jarmarcznych przyśpiewek (Call Me). Serce boli również, gdy dochodzi się do wniosku, że wydało się pieniądze na rzecz, która od czasu do czasu wskazuje na inspiracje (?) wtórnym i bezpłciowym rynkiem amerykańskiego pop-rocka. Tak jest np. w Small - on jeszcze został odratowany w końcówce przez delikatne tło klawiszowe. Nie przypadkiem o tym piszę. Klawisze, które odgrywały wiele razy znaczącą rolę w przeszłości (nie wypada nawet przypominać o The Works), tutaj rozbrzmiewają tylko w dwóch numerach, wspomnianym Small i....dwuminutowym, zamykającym The Cosmos Rocks, Small (Reprise). Jest za to fortepian służący za podstawę tła do ''tych kilku bluesowo brzmiących'' numerów. To kolejna wada płyty. Aranżacje są zbyt skromne. Nie podważam opinii, że z zestawu: bębny, elektryk, bas, wokal nie da się stworzyć dobrej płyty. Queen+ to jednak nie wychodzi.

Aby nie psuć humoru potencjalnym słuchaczom tej płyty, mogę dodać na osuszenie łez, że to pewnie jedyny studyjny krążek tej formacji....no nie...to chyba nie o takie pocieszenie chodzi.
Konkretyzując, pod 13 numerem kryje się mała niespodzianka, utwór Surf's Up....School's Out. Rodgers i koledzy wreszcie coś kombinują. Są nawet syntezatory - czyli już 3 klawiszowe numery jak łatwo policzyć. Sur'fs jest dość mocno zagrane, posiada kilka zmian tempa i rytmu, ale to by było na tyle.
Między nami mówiąc, to jeśli The Cosmos Rocks miał być rockowym kosmosem, to z przykrością stwierdzam, że od najlepszych dokonań macierzystej formacji dzielą go lata świetlne.
Nie powinienem może być zbyt brutalny i nie porównywać nowych utworów zarówno do dokonań Queen jak i innych grup związanych z każdym z muzyków, który bierze udział w tym projekcie, ale to rzecz naturalna. Nie można zapomnieć skąd ci muzycy się wywodzą, jakie mają umiejętności. ''Sami tego chcieli'' - kołacze mi się w myślach. Oni może chcieli, ja nie. Nie w takim stylu.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

moim zdaniem plyta jest bardzo dobra. mi taki powrot do klasycznego hard rocka bardzo sie podoba. kawalki mnie nie nuza, ogolnie jest bardzo dobrze :) pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

posłuchałem jak na razie raz, singiel mi się podoba, tyle moge w tej chwili napisać

Anonimowy pisze...

Zgadzam sie, jesli dobrze mam w pamieci caly tekst w 100% :)