czwartek, 18 września 2008

Oasis - Definitely Maybe - 1994










01. Rock 'N' Roll Star
02. Shakermaker
03. Live Forever
04. Up In The Sky
05. Columbia
06. Supersonic
07. Bring It Down
08. Cigarettes & Alcochol
09. Digsy's Dinner
10. Slide Away
11. Married With Children

Oasis dotrzymali słowa - żyją wiecznie. Żyją, mimo iż kilku możnych tego świata nie jeden raz chętnie skopało by im tyłek. Jedni (Ci, którzy dziś im zaczynają wybaczać) za to co potrafili zaserwować publice na przełomie wieków, a drudzy (Ci bardziej konserwatywni) za fakt, że grupa bezczelnych kolesi z Manchesteru w połowie lat 90 wdarła się na fotel najlepszej rockowej kapeli wszech czasów zostawiając w tyle ''tych wszystkich Beatlesów''. Po latach zdają się odzyskiwać formę, czego mam nadzieję dowodem będzie nowa płyta - w momencie pisania tych słów zapewne już przemycana z centrali do światowego obiegu pirackiego.

A jak to było z nimi na początku? Wedle najmądrzejszych porzekadeł ''Na początku był chaos''. Bracia Gallagher lubią czytać mitologię (tak jak niżej podpisany) i z chęcią przenieśli jej nauki na swój debiutancki album. Kto bowiem wywołał chaos singlami Supersonic, Shakermaker czy też Live Forever wydanymi gdzieś w 1994 roku, dając alternatywę Brytyjczykom w postaci wyboru kapeli na parkiet i rodzinne spotkanie przy niedzielnym obiedzie (Blur, Pulp) i stadionowej grupy z prawdziwego zdarzenia, pierwszej tak zajebistej od czasów The Stone Roses? Kto nagrał płytę, gdzie w jasny i czytelny sposób mówi nam jakie są najwspanialsze używki doczesnego świata (Cigarettes & Alchochol) I kto w końcu lepiej utożsamiany był z gestem środkowego palca? Tylko Oasis.

Bez wątpienia do najbardziej energicznego setu koncertowego muzyki XX wieku wybrałbym kilka pozycji z Definitely Maybe. Album nie pozwala się nawet dobrze rozgrzać przed odsłuchem, bo od samego początku atakuje nas niezwykle soczyste gitarowe grania w postaci Rock 'n' Roll Star i Shakermaker. Ten pierwszy z powodzeniem wyprowadzi z depresji nawet najbardziej nieudolny zespół rockowy, a drugi przypomni tejże grupie dobrą szkołę tworzenia progresywnych akordów (tzw. twelve-bar blues). Następnego w kolejce Live Forever nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. To przy klipie do tego numeru ludzie podważali prawa fizyki i powracali do zabawy w piaskownicy. Utwór, który być może nie powstał by nigdy gdyby w 1991 roku Noel Gallagher nie złamał nogi, ruszył sumienie narodu (trzeba bowiem wiedzieć, że na rynku grasowali wtedy rozbójnicy pokroju Doop i Take That) i sprzedał się w liczbie pozwalającej cieszyć się miejscem w top 10 Brytyjskiej listy przebojów, która wtedy jeszcze COŚ znaczyła. W dodatku nie oszukujmy się. Kto by nie poszedł na barykady za słowami:
I think you're the same as me
We see things they'll never see
You and I are gonna live forever
We're gonna live forever
No kto? Szczególnie, że jesteśmy w Anglii, są lata 90 i jest źle, jak zawsze. Popularność singla przyniosła niespotykane dotąd wyniki w sprzedaży płyty kompaktowej. Nikt wcześniej nie miał na tyle siły przebicia by w ciągu czterech dni stać się ulubieńcem ponad 100 000 tys. mieszkańców Wysp. Świat pokochał Oasis, zespół, który w bezpretensjonalny sposób zgwałcił scenę pop/rockową i ustalił nowy porządek w mediach - teraz nawet najbardziej szorstcy i szpetni mogą być na szpicu MTV.

Grając britpopa grupa nie miała zbytnio odległych korzeni od innych pionierów tej sztuki, w repertuarze ''z tej beczki'' warto wsłuchać się dwa skoczne walczyki, nie pozwalające zapomnieć w jakim jesteśmy kraju. Digsy's Dinner mógłby dziś uchodzić za hymn ery, podobnie jak akustyczny Married With Children (hołd dla pewnego prześmiewczego serialu z USA?) - najbardziej melancholijny moment dzieła. W ramach wyjścia poza ''szkielet'' i standardy jest jeszcze jeden nurt doładowania. Po załączeniu Columbii przez 6 minut nie tylko biję się w pierś powtarzając sobie, że od jutra uczę się grać na gitarze - ale co ważniejsze - dostrzegam spore wpływy bardzo popularnego w okresie przełomu lat 80 i 90 shoegazingu i muzyki noise. Przypływ tego wrażenia potęguje ukryte prawie na samym końcu Slide Away, którego plany wydania na singlu zostały stanowcze skwitowane przez wokalistkę: ''Jesteśmy debiutantami, nie możemy mieć pięciu singli z pierwszej płyty'' - gówno prawda. Oba w/w kawałki to po dziś dzień klasyki Oasis-owych koncertów.

Muszę być równie buńczuczny jak sami Oasis, aby napisać dobrą pointe. Tak, Definitely Maybe jest tym dotąd utopijnym dziełem muzyki rockowej, którego właśnie dziś szukasz! Zespół popchnął wielką kulę śnięgu, która z czasem zaczęła nabierać coraz to większej masy i na scenie z biegiem lat pojawiły się następne pokolenia ''robiące setkę i więcej w tydzień'' (czyt. wylansowali się na nich Artic Monkeys i przedstawili swoją wersje krążka z 1994 roku w nowoczesnych standardach - tak a propo to sorry, ale to już nie to samo. Nigdy nie załapałem do końca o co chodzi w Whatever People Say I Am, That's What I'm Not). Oasis byli swego czasu czymś więcej niż jedną płytą, byli kulturą. Definitely....bez ''maybe''.


1 komentarz:

yuria pisze...

Super, recenzja sama się czyta. Album uwielbiam. Pozdrawiam!