sobota, 30 sierpnia 2008

The Verve - Forth - 2008










01. Sit And Wonder
02. Love Is Noise
03. Rather Be
04. Judas
05. Numbness
06. I See Houses
07. Noise Epic
08. Valium Skies
09. Columbo
10. Appalachian Springs


Gdyby album Forth pojawił się na rynku nie jedenaście, tylko trzy lub cztery lata po wydaniu Urban Hymns to można byłoby być pewnym, że ''spasiona'' poprzednikiem krytyka nie zostawi na nim suchej nitki. Na szczęście teraz są to tylko niepotrzebne nikomu dywagację, a płyta ukazuje się w 2008 nakładem EMI Music. Styl, który oferuje umożliwia porównanie niektórych jej fragmentów do solowej twórczości wokalisty (Richard Ashcroft), która jednak w pryzmacie dokonań macierzystej formacji zdaje się być mało istotnym ogniwem w jego karierze. Tym bardziej czuję zadowolenie z powodu z perspektywy Forth jest dość naturalnym rozwinięciem trzeciej studyjnej płyty Brytyjczyków, a nie próbą dogrania się z solowymi wybrykami frontmana. Trzymają się własnego stylu. Źle być nie może.

Prawdziwy britopop odszedł do lamusa. Reszta została. Reszta, czyli dobre alternatywne granie, nuta rocka psychodelicznego i odrobina space rocka. Kto szuka tego wszystkie na tym krążku nie zbłądzi. Nuty z Sit And Wonder, granego już od dłuższego czasu podczas koncertów pozwalają odetchnąć z ulgą i zapomnieć o etykiecie ''back=dead'' dla The Verve. Prawie siedmiominutowy, oparty na miarowej perkusji i brawurowo zabarwiony elektrycznymi gitarami cofa się gdzieś w okolice przełomu pierwszej i drugiej płyty formacji. Jest to zarazem doskonały, acz mało reprezentatywny utwór dla albumu. Dominuje w nim bardziej mroczne i typowo jamujące brzmienie niż w pozostałych utworach. Wyjątkiem jest jeszcze najdłuższa kompozycja na albumie - Noise Epic, z rewelacyjną perkusją i elektrycznymi skrzypcami.
Pozostałe osiem piosenek można opisać w bardziej swobodny sposób, używając określeń w stylu soft-psychodelia i pop-psychodeliczny. Doskonałe melodie nałożone na z lekka leniwe, lecz ujmujących za serce swoim rozmachem Rather Be, Valium Skies czy Appalachian Springs to najlepszy przykład powyższych określeń. Richard Ashroft brzmi tu jakby właśnie wyszedł z sesji Urban Hymns. Wydaję się, że pojęcie czasu go nie dotyczy. Pozostali członkowie grupy również nie dają zapomnieć, że nie są tylko chłopcami z ogłoszenia w NME. Dlatego dobrze posłuchać utworu Columbo, gdzie zapanowała ta absolutna demokracja między wyśmienitym basem Jonesa, tlącą się non stop na trzecim planie gitarą McCabe'a oraz ''żelaznym'' zestawem bębnów za którym siedzi Pete Salisbury. Columbo posiada w tle sampel zapożyczony z utworu Love Is Noise (a może na odwrót?)....zdobiącego zresztą ten sam krążek! Pomysł przedni. Skoro jesteśmy już przy singlu to trzeba odnotować, że wzbudził on niemałe kontrowersje swoją stricte-popową strukturą oraz zaszedł głęboko za skórę miłośnikom cięższego brzmienia grupy z Wigan.
Nie podlega jednak dyskusji fakt, że utwór jest hitem (4 miejsce w UK). ''Z pustego i sam Salomon nie naleje'' - głosi przysłowie, a w przypadku The Verve jest ono jak najbardziej trafne. Ciężko sobie bowiem wyobrazić by jakiś z pozostałych kawałków mógł równać się pod względem ''radio-przyjacielstwa'' z Love Is Noise. Nie wyobrażam sobie by zespół pozwolił na edytowanie, cięcie i mixowanie nie rzadko ponad sześciominutowych fragmentów Forth, toteż Love Is Noise jest jak najbardziej potrzebny by zachować naturalną równowagę.

Punktów kulminacyjnych na Forth jest 10, ale opisać ze względów estetycznych wszystkich nie warto/muszę/chcę (bo chcę byście posłuchali!). Skupiam się więc na ''the most beautiful ballad we've written ever''. Takim wszystko mówiącym zdaniem członkowie grupy określili kompozycje Judas. ''
Dopóki nie wejdzie refren masz wrażenie, że nic się nie dzieję. To mój cichy faworyt'' - tu już bardziej ostrożna wypowiedź lidera formacji. Judas, który w moim przekonaniu opowiada o wolności i jest protestem w stosunku do wprowadzenia w UK kart ID z numerem dla każdego obywatela to najbardziej ''naklawiszowany'' moment płyty. Praktycznie całe tło tworzą delikatne i rozmyte klawisze i dopiero z daleka dochodzą dość swobodne i grana jakby od niechcenia dźwięki gitary. Natomiast pod sam koniec następuje eksplozja emocji i przez chwilę znów można się cieszyć najlepszym ''noisem'' tego roku jak dotąd. Działa na zmysły. Zwala z nóg. Nie tylko on.

Proporcję obowiązujece na Urban Hymns i A Northern Soul zostały kompletnie złamane. Nie ma tu już pojedynczych przebojów. A jak są (Love Is Noise) to przecież coś musi potwierdzać regułę, prawda? Najlepiej słucha się jej jako całość, choć i tak kilka godzin potem można bez trudu (a co jeszcze przyjemniejsze - bez tchu) wymienić najbardziej magiczne chwile: Sit And Wonder, bo to początek całości; Rather Be, bo to utwór, który jest całym Urban Hymns dla tej płyty; Numbness, bo jest najbardziej gorzkie; I See Houses, a w szczególności dramatycznie-piękny refren.... Muzyka zawarta na Forth jest taka jak okładka, która ją zdobi. Rozległa, malownicza, nieokiełznana. Cała ta poświata utrzymuje się także poprzez wprowadzenie jako tematu przewodniego płyty słowa ''miłości''. W jednym z wywiadów grupa przyznała się, że to miłość jest największą siłą na naszej planacie, i może wydawać się to banalne, ale piosenki o niej zawsze będą aktualne i mają na to monopol do końca świata. Przychodzi więc mi na myśl jedno proste podsumowanie. Jeśli nowe The Verve to czysta miłość - ''All You Need Is Love''.


3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Słucham i słucham...Bardzo dobry jest ten album!Napiszę pewnie o tej płycie wkrótce:)

Szymon pisze...

Dużo słuszności jest w tym co piszesz na temat tej płyty. Najlepsza płyta roku? Hmm... Moja odpowiedź - już wkrótce!

Anonimowy pisze...

Najlepsza płyta tego roku!