czwartek, 7 sierpnia 2008

Kylie Minogue - Impossible Princess - 1997










01. Too Far
02. Cowboy Style
03. Some Kind Of Bliss
04. Did It Again
05. Breathe
06. Say Hey
07. Drunk
08. I Don't Need Anymore
09. Jump
10. Limbo
11. Through The Years
12. Dreams

Z szóstym studyjnym kompaktem Kylie Minogue pod tytułem Impossible Princess, zapoznałem się po wcześniejszym przestudiowaniu paru artykułów, w których ku mojemu zdziwieniu padały zawsze ciekawe słowa-klucze: trip hop, elektronika albo alternative. Posiadając już całkiem spore rozeznanie w jej dyskografii postanowiłem ''zaryzykować'' i pewnego pięknego dnia odpaliłem Impossible Princess, przemianowany w niektórych częściach świata na Kylie Minogue, ze względu na śmierć Księżnej Diany w czasie premiery albumu.

Już pierwszy kontakt z okładką daje do myślenia. Z pewnością fryzura Kylie jest bardzo alternatywna, to samo można poczuć przy przeglądaniu okładek singli promujących całość.
Zacząłem nietypowo, od trzeciej piosenki, ponieważ bardzo interesował mnie wynik kolaboracji między wokalistką, a Jamesem Deanem Bradfieldem z Manic Street Preachers.
Jeżeli ktoś słucha dyskografii Australijki z szybkością 500kb/s i dociera do IP, to i tak wciśnie ''stop'' przy tym numerze. Kylie gra tu gitarowo. Prawdziwa, żywa gitara Jamesa stanowi główny atut tej niezwykle przebojowej kompozycji. Podparta smykami i równie prawdziwą perkusją. To naprawdę głęboki i świeży powiew muzyki, tak innej niż wszystko to co do tej pory zawarte było na każdej płycie poczynając od Kylie z 1988 roku.

Najbardziej soczysty jest za pewne I Don't Need Anymore. Zero elektroniki. Przynajmniej nie czuje się jej wsłuchując się w świetne harmonie i dynamiczną pracę perkusji. Całość kojarzy się z wczesnymi poczynaniami Cardigans, ale na szczęście nie jest tak bardzo super-słodka. Kategorie gatunkowe, o których wspomniałem na początku, również nie są tutaj zmyślone.
Niech nie zmyli cię słuchaczu banalnie brzmiący tytuł Sey Hey. W środku kryje się prawdziwie narkotyczna bomba. Delikatny, klimatyczny i uduchowiony numer zasługuję na przypisek: top 5 na płycie. Minogue prezentuje to swoje najbardziej intymne brzmienie głosu, delikatnie nucąc melodię. Wszystko wyprodukowane przez Brothers in Rhythm, formację odpowiedzialną za większość kompozycji na IP. To zresztą jest strzał w 10. Ich wpływy słychać w kolejnych kompozycjach. Mocne Limbo, znów podszyte partiami elektrycznej gitary, będące lekko freestylowym połączeniem elektroniki i rocka, pokazuje dość swobodny, mocny wokal, który tak często był i jest prze-produkowany na słodki, idealny, wręcz perfekcyjny do bólu. Nie uważam Minogue za świetną wokalistkę. Śpiewa zbyt idealnie i bezbłędnie, nie eksperymentuje na tym polu. Limbo to miła odmiana.
Drunk, zgodnie z tytułem, poi nas fantastycznymi ścianami syntezatorów i klimatem prawdziwych mistrzów gatunku. Mi się kojarzy osobiście z Leftfield, w refrenie za to pojawia się przebojowość znana z Pet Shop Boys. Utwór ma dwie części, ta druga ''bardziej dla ludzi'' trochę traci klimat przysłowiowej ''storm in a teacup'', ale czy nie należy się pochwała za samą próbę (udaną) przełamania konwencji?
Klimat łagodzi znów ocierające się o trip hop Jump. Powolne i leniwe, głęboko nabasowane, elegancko skonstruowane...czy to naprawdę Kylie? Nick Cave i jego Złe Nasiona widocznie wywarły na niej jakiś ZŁY (dla prostoty i kiczu) wpływ nagrywając wspólnie Where The Wild Roses Grow. Trochę weselszy i typowy dla siebie wizerunek pokazuje tak naprawdę jeden utwór. Did It Again. Sprawny popowy numer, orientalnie zabarwiony stał się największym przebojem z płyty. Popularność zyskał również oryginalny teledysk, w którym Minogue zostaje przedstawiona w czterech wersjach samem siebie. Jest ''słodka Kylie'', ''sexy Kylie'', ''tańcząca Kylie'' i...''indie Kylie''. Którą wybieracie?

Did It Again pokazało się na listach przebojów, ale cały album był kolejnym komercyjnym niewypałem (oczywiście w porównaniu z innymi pozycjami w jej dorobku, bo nie jeden artysta marzy o takim sukcesie jak osiągnął IP) i był najgorzej sprzedającym się albumem Kylie jak do tej pory. To ironia, ale im słabiej sprzedawały się jej płyty, poczynając od Rhythm Of Love, przez self-tittled, aż po Impossible Prince, tym lepsza była jej muzyka.
Niestety Minogue ''wyciągnęła'' z tego komercyjnego samobójstwa wnioski i nigdy więcej nie pozwoliła sobie być ''indie girl''. O równie ambitnym, mrocznym, magnetyzującym graniu, takim jak chociażby w otwierającym całość grand-pianinowym Too Far (zapraszam do zapoznania się z listą instrumentów jakie tam zostały użyte!) można tylko pomarzyć. W każdym razie ku mojej szczerej radości album nazwany Impossible Princess pokazał, że naprawdę Imppossible Is Nothing, nawet w przypadku tak kontrowersyjnej i postrzeganej za monotematyczną piosenkarki jaką się Minogue. Brawo. Masz dziewczyno swoje 5 minut u mnie.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

niesamowit album!!! powinna być reedycja! w 100% zdgadzam się z recenzją