czwartek, 4 grudnia 2008

Take That - The Circus - 2008










01 - The Garden
02 - Greatest Day
03 - Hello
04 - Said It All
05 - Julie
06 - The Circus
07 - How Did It Come To This
08 - Up All Night
09 - What Is Love?
10 - You
11 - Hold Up A Light

Czy jedenaście lat to wystarczający czas by naładować swoje akumulatory? W przypadku Take That miałem takie wrażenie. Może nie byli przygotowany na ''Paryż-Dakar'', ale w 2006 roku, w czasie swojego powrotu na scenę zaszokowali mnie bardzo udanym jak na swoją kategorię (ligową, wiekową, czy jak tam to nazwać...) krążkiem Beautiful Day. Ponad dwa lata później znów uderzeją z nowym materiałem - jakby celowo - promowaną znów singlem o bardzo radosnym tytule Greatest Day. Ja jednak zakrywam uszy i nie patrzę na to co w najbliższych tygodniach zdarzy się na Wyspach (ocenzurujcie mnie, jeśli The Circus nie trafi na pierwsze miejsce tamtejszej listy!), ponieważ kwartet sprawił mi niemiłą niespodziankę i znów popadł w banał i wodewil[izm].

Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. W moim rozumowaniu miało to jednak nastąpić. Take That miał podążyć z powrotem po sznurku do samego środka labiryntu dobrych melodii by znaleźć tam materiał i odpowiednio go obrobić. W połowię drogi sznurek pękł i...to jest najlepsze streszczenie tej płyty. Zagubieni, bez pomysłu, bez wyjścia... Błądzą tak sobie na The Circus i nie wiedzą co zrobić. Odbębniają w tym czasie wszystko czego wyrzekli się ostatnimi czasy by wywołać uśmiech na mojej twarzy. O drugim Reach Out czy Shine możemy zapomnieć. Wprawdzie Hello mogłoby uchodzić za dalekiego krewnego tego pierwszego, ale to już nie ten sam luz i polot. Zamiast tego na pierwszym singlu (przykładowo) znajdujemy ''wykastrowany'' Greatest Day, który topornie się rozkręca i nie dostarcza odpowiedniej dawki adrenaliny do mojego opadłego z nużenia ciała. Moje zwłoki wędrują wiec do trumny, a tam przysłowiowe gwoździe. Do bólu rzewne i naiwne What Is Love? krążące wokół tego jakże egzystencjalnego dla Take That pytania. Julie - bo oczywiście na The Circus nie mogło zabraknąć apostrofy do dziewczyny, tym razem okraszonej cudownie lirycznym motywem ''Sialalalalala I want you, sialalalalala i do'' i tak w kółeczko....po cyrkowej arenie. Oczywiście można i krążkowi Beautiful Day zarzucić podobnego rodzaju gry słowne, ale czy nie jest tak, że jeśli cała płyta ma spłynąć do rynsztoku to i tak nie warto czegoś jeszcze jej wypunktować? Podczas kilku mało owocnych sesji odkryłem wśród 11 utworów tylko jeden, który spokojnie wybrałbym na coś w stylu The Best Of Take That. Mowa o Up All Night. Mały eksperyment z pogranicza pop/rocka i country. Zagrany z wyraźnym puszczeniem oka w stronę fanów, skoczny i pogodny kawałek. Tak, to jest to moje małe Shine tego albumu.

Nie mam zamiaru poświęcać The Circus więcej linijek na swojej ''ziemi''. Jedno proste słowo: rozczarowanie. I niech chłopcy nie próbują na mnie wpłynąć swoimi głębokimi prawdam z tytułowej piosenki - ''Everybody loves the circus show'' - bo o ile ''Everbody hurts'', ''Everybody wants to rule the world'' czy ''Everybody wants the same thing'' to ich przesłanie wydaje mi się najmniej szczerze i oryginalne. Ja biletu do tego cyrku nie kupuję.

3 komentarze:

Szymon pisze...

Święta racja! Zachęcony wspomnieniem o "Patience" też sięgnąłem po tę płytkę i mam podobne do Twoich uczucia...

Pierwszy singiel rozkręca się, rozkręca i... kończy bez emocji. Niestety. "Up All Night" faktycznie całkiem miłe. Może coś z tego będzie?

Anonimowy pisze...

że też w ogóle masz zdrowie na takie płyty, ja odrzucam je po okładce... ;)
a dziś zasłuchany w stary Merz - to jest siła prawdziwej muzyki! :)

pawelsoja pisze...

Mam siłę, bo mam całkiem miłe wspomnienia z nadspodziewanie udanego jak na nich poprzedniego krążka ;) - pisałem o tym w recenzji.

Simon - nie mam nic przeciwko Up All Night na twojej liście :D