czwartek, 11 grudnia 2008

Faith No More - King For A Day...Fool For A Lifetime - 1995










01 - Get Out
02 - Ricochet
03 - Evidence
04 - Gentle Art Of Making Enemies, The
05 - Star A.D.
06 - Cuckoo For Caca
07 - Caralho Voador
08 - Ugly In The Morning
09 - Digging The Grave
10 - Take This Bottle
11 - King For A Day
12 - What A Day
13 - Last To Know, The
14 - Just A Man

Jest w Faith No More ten osobliwy rodzaj awangardy za który ich uwielbiam. Pewnie gdyby nie Mike Patton i jego szerokie horyzonty (już po rozpadzie grupy czarował nas swoimi pobocznymi projektami w stylu Lovage) Kalifornijczycy byliby kolejnym zespołem metalowym posiadającym skromną, kilku zdaniową notkę w Wielkiej Encyklopedii Rock N' Rolla. Zamiast tego, ponad 10 lat po swoim ostatnim występie, są jednym z najbardziej wyczekiwanych powrotów na scenie nietuzinkowego, alternatywnego metalu jak zwią ich w przypisach. Album King For A Day...Fool For A Lifetime to najbardziej barwna pozycja w ich dyskografii. Niesłusznie stłamszona przez odbiorców w swoich czasach jest dziś uznawana za klasyczny przykład na nowatorskie podejście Faith No More do swojego fachu. Jazz, Funk, Metal - fantastyczny kolaż stworzony dla wytwórni Slash, która nie doceniła wysiłku jaki muzycy włożyli w przygotowanie swojej piątej studyjnej płyty i w pewnym momencie z powodu ''słabej sprzedaży'' zrezygnowali z dalszej promocji...już wiem kogo ma ochotę zagryźć pies z okładki.

Album zaczyna się od krótkiego, agresywnego Get Out. Miłe zaproszenie do dalszego słuchania, prawda? Pierwsza część longplaya upływa pod dyktando zdecydowanie pierwotnych dźwięków jakie oferowało Faith No More. Jest ciężko i szybko. Patton naszczęście nadal śpiewa, nie bawi się w żadne pochodne growlu. Większość numerów jest inteligetnie doprawiona elektroniką, która w połączeniu z resztą składową stylu Faith No More zapewniła zarówno tej jak i w szczególności następnej płycie (Album Of The Year) charakterystyczne brzmienie. Nieco mniej wybredni muzykoholicy również nie będą zawiedzeni. Ricochet czy też Digging The Grave to jak najbardziej godni następcy przebojów z ery Angel Dust. Mnie przy słuchaniu King & Foll zawsze kręciły jednak te najbardziej nielogiczne elementy układanki, która bądź co bądź ostatecznie szufladkowana była jako alternative metal. Specjalnie dla mnie: Evidence, zakłócający trochę jazgotliwą harmonię pierwszej połowy kompaktu. Subtelny, podbity świetnym basem, jazzowo-popowy singiel numer trzy z płyty, uchodzący za jeden z większych eksperymentów grupy z San Francisco. ''Jeden z...'' ponieważ dopiero po nim natrafia się na perły w postaci Star A.D (jazzowo i swingowo na temat zmarłych, ale wciąż popularnych celebrities) i Caralho Voadar z odrobiną Brazylijskiego folkloru podanego po angielsku i portugalsku jednocześnie. Za to w najlepszym na płycie Take This Bottle przenosimy się za to na daleki zachód i przy dźwiękach muzyki western zażywamy kolejnej porcji whisky z tytułowej butelki. Idealny pod soundtrack, złożony ze wszystkiego czego dusza zapragnie - jest i znakomita partia fortepianu, kiedy trzeba Trey Spruance przysadzi w gitarę, a wielogłosy w finale idealnie oddają atmosferę słów ''I can wait to love in heaven''. Przyjemna podróż w przeszłość, ale nie jedyna. The Gentle Art Of Making Enemies, który pod każdym względem przeczy tytułowi, jest nawiązaniem do książki Jamesa McNeill Whistlera, pochodzącej z XIX wieku i zawierając listy autora do lokalnych gazet z różnego rodzaju skargami na szanownych obywateli Stanów Zjednaczonych.
Pod moim dachem King & Foll największe owacje zebrało jednak na sam finał - tak jak przystało zresztą. Po What A Day, kolejnej głośnej miniaturce w stylu Get Out (zresztą oba w pewien sposób spinają klamrą podstawową część płyty), Faith No More przenoszą się na impreze u samego Boga. Proszę posłuchać tekstu! Natomiast ostatnie dwie minuty upływające pod znakiem niesamowicie zangażowanego wokalnie Pattona i chóru gospel są istnym a.r.c.y.d.z.i.e.ł.e.m.

Nie ma żadnych potwierdzonych źródeł, które stawiają King & Fool w jednym rzędzie z najważniejszymi rockowymi pozycjami poprzedniej dekady, a piętnasta pozycja w plebiscycie magazynu Kerrang! na album roku to też za mało. Dla osób niezainteresowanych do tej pory twórczością pionierów funk-metalu będzie to najlepsza okazja by przekonać się czy mają dalej rippować ich płyty od swoich znajomych czy też podziękować za współpracę. Album wyważony, materialny rodzaj przejścia między agresywnym stylem Angel Dust, a dużo bardziej wygładzonym Album Of The Year. Mam jeszcze apel do wszystkich zwolenników mojej opinii. Zdejmijmy King & Fool z półki, przetrzyjmy szmatką, otwórzmy pudełko, wyjmijmy książeczkę i przekreślając tytuł napiszmy: King For A Day...King For A Lifetime.

Brak komentarzy: