wtorek, 29 lipca 2008

Goldfrapp - Supernature - 2005










01. Ooh La La
02. Lovely 2 C Y
03. Ride A White Horse
04. You Never Know
05. Let It Take You
06. Fly Me Away
07. Slide In
08. Koko
09. Satin Chic
10. Time Out Of The World
11. Number One

Przeszło już chyba zupełnie miłośnikom pierwotnej wersji Goldfrapp. W stosunku do Supernature mało kto nie liczył na powrót do korzeni. I nie zawiódł się. Przeszło też najwyraźniej samemu zespołowi, który po raz kolejny zmienił swoją ''orientację''. Progresja w kierunku ''uczłowieczenia'' brzmienia trwa. Supernature w znaczący sposób zapisał się w kartach popkultury w 2005 roku i zrobił z grupy gwiazdę, która od tamtej pory zawsze dostaję od wszędobylskich dziennikarzy dodatek w stylu: - ''Jesteście ikoną'' - a biedna Alison ciągle musi odpowiadać: - ''Nie, nie jesteśmy, nie wiem o co Ci chodzi''.
W porównaniu z poprzednikiem Goldfrapp urozmaicił brzmienie, postawił na ''potężne refreny'', zaczął bawić się też nowymi instrumentami. Po raz pierwszy pojawiła się elektryczna gitara(!), wcześniej uznawana za wroga z powodu swego ''zbyt rozpoznawalnego brzmienia i rytmu'' jak sami wyrazili się członkowie.

Instrument ten dobrze słyszymy w otwierającym płytę i najwcześniej poznanym (singlu) Ooh La La. I nie jest to w żadnym wypadku żadna imitacja. Zespół stworzył - mimo zerowego doświadczenia na tym polu - bardzo elegancki riff, wpasowany pod prawdziwa synthpopową bombę. Materiał nadający się do wielokrotnego remixowania. W końcu najbardziej sexowny hit 2005 roku. Trochę tych tytułów Ooh La La zdobyło. Stało się też najbardziej rozpoznawalnym elementem twórczości Anglików. Razem z Lovely 2 C U tworzą niezapomniany początek Supernature. Pełne energii i najlepszego dyskotekowego smaku. Elektronika w wersji Goldfrapp jak zwykle dość oszczędna, można sobie wyobrazić co by było gdyby....
Miłośnicy rozrywkowych brzmień nie mogą nie pokochać tej płyty. Jak ktoś woli coś bardziej ''nadziemnego'' to przerzuci się na ''około narkotyczne'' Ride A White Horse (śliczna łupanka) albo przejdzie na ostatni singiel z płyty Fly Me Away, słodki, lekki i bardzo przestrzenny.
Supernature to pierwszy krążek, który zgarnął ogólnie dość zróżnicowane recenzje. Nie było to już żadne zjawisko niczym Felt Mountain, w porównaniu do mrocznego (szczególnie właśnie w porównaniu do siebie) i nabitego undergroundową elektroniką Black Cherry.

Zgadzam się, że wygładzili brzmienie i postanowili już więcej nie grać tylko w roli supportu. To zrozumiałe. Skoro jednak trzymali w garści setki tysięcy fanów, widocznie byli i są nadal wystarczająco elastyczni w tym co robią i może...przede wszystkim są elastycznym zespołem.
Jakby z zawiści wielu krytyków pomijało te bardziej sentymentalne podróżne w stronę korzeni grupy. Wprawne ucho nie przeoczy Time Out From The World, które budzi skojarzenia z Pilots z pierwszej płyty, tylko jest jakby ''szybsze'' mimo swej balladowej idei.
Let It Take You budzi jeszcze większy ucisk w sercu. Po pierwsze zatrzymuje pędzony Supernature, rozpoczyna się i cały czas ''jedzie'' na uroczym fortepianowym motywie, jest bardzo oszczędne w aranżacji, a Alison wreszcie wyrywa się z panującej dookoła klawiszowego getta i pokazuje najważniejszy według mnie atut duetu.
Propo głosu, to kieliszki pękają, a skala znów drży w ciągu trzech minut utworu You Never Know, gdzie Alison przechodzi przez prawie całą skalę wokalu jakim śpiewa. Za to największe emocje, szczególnie wśród Polskich miłośników grupy zapewnia utwór Satin Chic, dla wielu kojarzący się już po wieki z reklamą pewnej pasty do zębów i będący równie często wyznacznikiem geniuszu co totalnego kiczu Goldfrapp. A to przecież niewinna retro piosenka ujawniająca wciąż żywe wpływy disco-kabaretowe, z dużą dozą nietypowego (jak zwykle) humoru wokalistki. Will i Alison zgodnie wskazują na Satin Chic w zabawie na ulubiony numer z własnej płyty.
Na koniec jeszcze jeden hit. Zamykający album ''klawiszo-mdły'' (nowe słówko! - a efekt świetny!) Number One. Kolejny duży hit swoich czasów. Również utrzymany w dość humorystycznej konwencji, lecz traktujący o ludzkich uczuciach w związku i o istocie tego obustronnego ''poświęcenia''. Tak jak Polakom w pamięci na zawsze zostanie Satin Chic, tak wszystkim innym na pewno zapadł głęboko w podświadomości zapadł teledysk do Number One. Alison naśladująca zachowania najlepszych przyjaciół człowieka (pod fragment: ''I'm like a dog to get you''), którzy przy okazji sami są głównymi bohaterami opowieści i czekają w kolejce na operacje plastyczną. Zmyślne.

Wreszcie udało się wejść do 10 najlepiej sprzedawanych singli i płyt w Wielkiej Brytanii. Pomysł połączenia swojej chęci tworzenia coraz to innej muzyki + solidny obóz inspiracyjny pod przewodnictwem New Order sprawdziły się w 100%. Nawet dość zachowawczy i bezwzględny dla muzyki z pogranicza popu i elektroniki Rolling Stone pozwolił cieszyć się Supernatire 32 miejscem wśród najlepszych płyt roku. Pyszny i zarazem toksyczny Supernature jest doskonałym dowodem na to, że popularność nie boli, a ''święta'' alternatywa często bywa zbyt mało alternatywna i nie dobierze się takim produkcjom do szyi.



Brak komentarzy: