sobota, 26 lipca 2008

Goldfrapp - Felt Mountain - 2000










01. Lovely Head
02. Paper Bag
03. Human
04. Pilots
05. Deer Stop
06. Felt Mountain
07. Oompa Radar
08. Utopia
09. Horse Tears

Jak wielką przemianę artystyczną przeszedł Goldfrapp w ciągu ostatnich 8 lat wie każdy kto choć raz posłuchał Felt Mountain. Wie, bo przecież jak mógłby od tamtego momentu pozostać obojętny na muzykę angielskiego duetu? Śledził zapewne każdy kolejny album, aż do najnowszej pozycji Seventh Tree, ale i tak w głębi serca liczył zawsze na jak największą spuściznę po melodiach z pierwszego krążka. Kto nie pamięta tamtych ''zamierzchłych'' czasów powinien koniecznie przeczytać najbliższe ''x-naście'' zdań i więcej nie dziwić się czemu ''poważne radia'' wolą grać najstarsze piosenki grupy. Przed tobą czytelniku długi tekst. Przestudiuj uważnie, bo nie będziesz miał zielonego pojęcia o tym ''dlaczego'' i ''jak'' to się dzieję u Goldfrapp.

W tak skrajnym miejscu jak mały domek w hrabstwie Wiltshire mogło powstać tylko dzieło wybitne lub nędzne. Całe szczęście ''krocie robactwa'' - jak sama opisywała innych mieszkańców studia Alison Goldfrapp - nie wpłynęły destrukcyjnie na materiał i opcja pierwsza wygrała.
Do tanga trzeba wszak dwojga. Dlatego w połowie 1999 roku udała się tam razem w towarzystwie Willa Gregory'ego. Z dzisiejszego punktu widzenia ciężko sobie wyobrazić współpracę ''stereotypowego'' Anglika i równie szalonej co tajemniczej osobowości jaką jest Goldfrapp. A jednak się udało. ''Są tylko dwie rzeczy, których nie robię z Willem. Nie śpię z nim i nie piszę wspólnych tekstów'' - pół-żartem pół-serio wyjawiła w jednym z wywiadów po premierze drugiej płyty (Black Cherry) wokalistka. Tandem ten działa znakomicie na tych samych zasadach po dziś dzień. W 1999 ich dwa, bardzo odległe światy musiały przejść pierwszą próbę, która zaowocowała w końcu Felt Mountain. Kariera Goldfrapp do tej pory przebiegała wyłącznie w roli gościa na cudzych płytach. Najpierw był Orbital (Bracia Hartnoll odkryli ją podczas gdy....jodłowała dojąc krowę podczas koncertu na uniwersytecie gdzie studiowała - czy to nie daje do myślenia?), potem współpraca z Trickym i pierwszy duży przebojów - Pumpkin. ''Usamodzielniła się'' dopiero po spotkaniu gościa, który dużą część swojego życia spędził związany z tak zwaną ''sceną Bristolską'' i był znakomitym saksofonistą.

Najpierw był Human. Zrodzony zanim jeszcze powstał Goldfrapp. Miał pierwotnie trafić na jakiś podrzędny soundtrack produkowany przez Willa, ale ostatecznie demo nie zostało ukończone.
Na płycie pojawia się w roli ''czarnego charakteru'' i brzmi jakby faktycznie został wyjęty ze ścieżki dźwiękowej do filmu ''noir'' albo o przygodach agenta 007. Słychać tu Portishead, którego zresztą jeden z członków podsumował piosenkę słowami: pikantny demonizm.
Prawdę mówiąc wyciąłem ten fragment z wypowiedzi podsumowującej w jego mniemaniu całą płytę, ponieważ sam z siebie nie potrafię znaleźć drugiej takiej piosenki do której pasowała by ta łatka.
Może Oompa Radar? Wyjęty wprost z wesołego miasteczka przypomina bardziej hołd oddany Beatlesom i ich cyrkowi Pana Kite'a. Horse Tears? Przy delikatnym akompaniamencie fortepianu i tu również dostajemy porcję club-kaberetowego grania. Co z tego jak i tak wszyscy płaczą? A Lovely Head? Tu już prędzej... Pełen nostalgii, zimny i ukazujący fantazyjne podejście do tekstu: ''Frankenstein would want your mind, your lovely head'' Jest to równocześnie pierwszy singiel z Felt Mountain, choć wydawałoby się, że nie ma tu miejsca na szukanie hitów.
Lovely Head otwiera album i zarazem prezentuje wszystko to co najlepsze w muzyce Felt Mountain. Pokazuje przede wszystkim jej naturalność, delikatność z jaką płynie do uszu i prawdziwe czary. Magiczne są niezmiernie piękne partie orkiestrowe, akustycznej gitary, głębokie basy i w końcu najbardziej magiczny z magicznych głos Alison Goldfrapp, szczególnie w wydaniu operowym.
Głos to przecież instrument, tutaj najlepszy. Z pewnością nagrania w konwencji głos + jeden dowolny instrument na tło, byłyby również znakomite. Nie ukrywam, że Goldfrapp jest moją ulubioną wokalistką, a to co robi na Felt Mountain automatycznie przenosi mnie w inny wymiar...podobno głosu w ogóle nie ćwiczy. Najbardziej ''nośna'' na płycie Utopia (hołdujący Marlenie Dietrich) to najbardziej wyraźny i dostrzegalny przykład tego zjawiska. Nie wypada zapomnieć przy okazji o wręcz ''utopijnie genialnej'' partii syntezatora w refrenie.
Po za tym wystarczy jeszcze posłuchać jeszcze instrumentalnego kawałka tytułowego gdzie Goldfrapp śpiewa, żadnych tekstów, sam śpiew.

Na tym albumie dzieję się tak wiele dziwnych, nie pojętych rzeczy i w warstwie wokalnej i stricte-muzycznej, że nie sposób dobrać dobrych słów by opisać klimat bohatera dzisiejszej recenzji. Włodarze Mute Records powinni zamieścić na okładce informacje: ''Produkt w 100% naturalny. Wszystkie głoso-podobne dźwięki to wokal Alison''. To oczywiste, że jest za wcześnie na tezy typu: płyta wszechczasów - ale w pewnością jest to mało tuzinkowe, tajemnicze i bardzo marzycielskie nagranie. Niby Trip-hopowe, podobno również jest to ostatni WIELKI przedstawiciel tego gatunku. Ja bym jednak określił Felt Mountain jako płytę elektroniczną z najlepszymi elementami muzyki popowej, trip hopowe i kabaretowej.

Dla wytrwałych i wciąż zgłodniałych po niecałych 40 minutach spędzonych z podstawową wersją Felt Mountain, proponuję zapoznać się z tzw. Deluxe Edition. Oprócz kilku remixów znajduję się tam singlowa wersja numeru Pilots oraz numer, który nie wszedł na album, aczkolwiek na niego został pierwotnie nagrany - U.K. Girls (Physical). Piosenka z 1981, pierwotnie wykonywana przez Olivie Newton John, tutaj zdecydowanie została poskromiona i wyzwolona ze swojej popowej aranżacji.
Felt Mountain = Feel Goldfrapp. Nic dodać nic ująć.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kocham Alison!!!! AAAAAAAAA!!!!
Nie mogę się doczekac następnej płyty. Utwór Clowns z Seventh Tree jest boski, nie mówiąc o całej reszcie.

Anonimowy pisze...

... lovely head... Pamiętam
Powiedziałem: Goldfrapp
Ty: nie lubię...
i pierwsze takty lovely head, pogwizdywanie, i Twoje Oczęta szeroko się rozszerzające
a mnie i tak najbardziej podobała się okładka przechowująca kawałek węgla pod postacią winyla ("to trwała forma":))
mam wrażenie, że nie zwróciłaś na nią uwagi... różowa czarna... postać kobiety trzymająca odciętą głowę... lovely head...