poniedziałek, 5 stycznia 2009

Morrissey - Years Of Refusal - 2009











01 - Something Is Squeezing My Skull
02 - Mama Lay Softly On The Riverbed
03 - Black Cloud
04 - I'm Throwing My Arms Around Paris
05 - All You Need Is Me
06 - When I Last Spoke To Carol
07 - That's How People Grow Up
08 - One Day Goodbye Will Be Farewell
09 - It's Not Yourt Birthday Anymore
10 - You Were Good In Your Times
11 - Sorry Doesn't Help
12 - I'm Ok By Myself


Może wyda się to zgoła naiwne, ale zwykłem wierzyć w słowa Morrisseya, który przez ostatnie kilka miesięcy wypowiadał się w samych superlatywach na temat swojej dziesiątej studyjnej płyty (Years Of Refusal). Trudno mu się nie dziwić, skoro Amerykański oddział wytwórni Decca kompletnie zawalił promocję krążka Greatest Hits i miał - kolokwialne mówiąc - w nosie dalszą współpracę z Morrisseyem. Osobiście nie miałem sumienia wątpić w postać, która przez ostatnie dwadzieścia pięć lat była jednym z głównych pisarzy ''muzycznego niezbędnika''. O zasługach w The Smiths wspominać nie będę, bo to osobna bajka, ale solowo sprowadził on muzykę popularną do statusu ''sztuki'', przecząc jednocześnie jej chorej mutacji na listach przebojów.

Years Of Refusal to opowieść o dojrzewaniu i przemyśleniach jakie nachodzą Morrisseya po latach spędzonych na scenie. Jest też oczywiście moment na miłość, tym razem przedstawiony zarówno w kolorze (All You Need Is Me) jak i bardziej ponurej scenografii (One Day Goodbye Will Be Farewell). Nie, to nie pomyłka. All You Need Is Me jak i inny, znany już od kilku dobrych miesięcy That's How People Grow Up, znajdują swoje miejsce na tym i tak stosunkowo krótkim krążku. Bulwersuje mnie fakt, że producent Jerry Fin nie postarał się nawet przearanżować ich z wersji jakie wszyscy znamy z Greatest Hits. W tym momencie Years Of Refusal trwa już tylko 37 minut, a cały ten chwyt marketingowy nie wydaje się przekonujący, szczególnie ze strony widzenia pospolitego fana. Może faktycznie Steven Patrick przeżywa twórczą zapaść? W końcu materiał tak skrupulatnie zbierany pod szyld Years Of The Refusal został skończony grubo ponad rok temu (!), później zostały jedynie dokończone miksy utworów w studio w Los Angeles. Na przełamanie tego sądu można wszakż posłuchać znakomitego pierwszego singla - I'm Throwing My Arms Around Paris. Od chwili swojego powrotu na scenę w 2004 roku, to właśnie takimi łapiącymi za serce numerami, udawało się Morrisseyowi znaleźć we mnie swego przyjaciela. Równie melodyjny i rozbujany jak Irish Blood, English Heart i błyskawicznie uzależniający na wzór In The Future When All's Well. Uwagę bezpowrotnie przykuwa też Something Is Squeezing My Skull, jeden z bardziej dynamicznych numerów artysty w przeciągu ostatnich kilkunastu lat. Niestety, jeśli w kompozycji na Years Of The Refusal brakuje siły przełamania na tyle by wryła się na pamięć jak fraza z powyżej opisanej piosenki (don't give it anymore!) to natychmiastowo pojawia się efekt deja-vu.
Kiedy po ogromnym komercyjnym i artystycznym sukcesie płyty Vauxhall And I, Morrissey nagrał dwie kolejnej płyty, musiał odejść na przedwczesną emeryturę, z której wrócił w 2004 roku przedstawiając swobodne i bezkompromisowe granie zbliżone do tego z początków swojej kariery solowej. Ten patent już wygasa. Nowy album zdaje się być odrobinę mniej płodnym w przeboje i równe piosenki z całej trylogii, w której skład wchodzą jeszcze dwa longplaye (You Are The Quarry z 2004 i Ringleader Of The Tormentors z 2006 roku), z których brzmieniem jest mu po drodze i nie wykazuje większych chęci do stania się na na ich tle czymś nowatorskim i ekstremalnie ambitnym. Weźmy When Last I Spoke To Carol czy You Were Good In Your Times - zalatują z lekka odrzutami z sesji do ROTT, a przeciąganie ich o dobre kilkanaście sekund w celu ''napojenia'' jakimś zbędnym outro zakrawa o fuszerkę na zlecenie wytwórni, której żal było zostawiać puste miejsce na płycie CD. Za urozmaicenie warstwy instrumentalnej mają z założenia być odpowiedzialne gitary a'la ''flamenco sound'', tylko, że efekt tych niewątpliwych zmian kończy się jakby jedynie na deklaracji - ''Widzicie, ja też umiem obsługiwać taki sprzęt''. Gdzie indziej Morrissey pozostaje tradycjonalistą, ale nie zawsze potrafi ułożyć rozsypankę kilku poszczególnych (i świetnych!) motywów tworząc jeden zwarty kolektyw (Black Clouds). Trochę rzadziej niż zwykle można się zasłuchać na amen, tak jak w końcowej części Mama Lay Softly On The Riverbed, które sprytnie i bezczelnie wykorzystuje fakt, że mam słabość do patosowych hymnów i marszowego dudnienia na perkusji - drugi raz ten zabieg zostaje wpleciony między wersy One Day Goodbye Will Be Farewell.

Współkonstruktorzy nagrań nie wykazali wystarczającej inwencji twórczej, pozostawiając Morrisseya jedynie ze swoim znakomitym głosem, bezapelacyjnej jego największym skarbem. Zapewniam, że moje narzekanie ma charakter czyto dopingujący i motywujący.To przecież dobra płyta. Piszę o tym całkiem niedługo po finalnym odsłuchu numer trzy czy cztery. Jeśli w przyszłości zmienię zdanie, z pewnością dam Wam znak, ale czy Morrissey nagrywał kiedyś płyty, które miały oświecić słuchacza dopiero po głębokim przestudiowaniu każdej nuty, sekundy i taktu? Były to tzw. ''długodystansowce''? Nie, to nie ta liga...a jeśli jesteśmy już przy rozgrywkach ligowych, to proponuję twórcy tej płyty grę w barażach o muzyczne puchary i kilka transferów dla wzmocnienia linii pomysłów. Drugie Years Of The Refusal już nie wypali, a ja nie chcę wziąć udziału w masowym paleniu jego płyt śpiewając przy okazji refren jednej z nowych piosenek - ''Byłeś dobry...swego czasu''.
Proszę rozważyć te słowa Mr. Morrissey.



3 komentarze:

XAVeRY pisze...

Ja albumem jestem zawiedziony. Pierwsze, drugie, trzecie przesłuchanie - i zastanawiałem się co to do jasnej cholery wydał mój, jakże ulubiony i szanowany Mozzer. Te słowa jakieś takie rozlazłe, muzyka jakaś taka niepasująca - co to ma być?! Pamiętam, że gdy powiedział o "Years of Refusal", że to będzie jego "najmocniejszy" album, miałem nadzieję na powrót muzyki i tekstów z "Your Arsenal" czy "Vauxhall and I" - te dwa albumy są moim zdaniem bezkonkurencyjne. Niestety, "Years of Refusal" się do nich nie umywa - teraz płyty tej słucham z przyjemnością, ale nie jest to przyjemność wynikająca z słuchania tej muzyki, tylko z tego, że nauczyłem się ten album "akceptować". Pierwsze parę odsłuchań wywołało u mnie niemiły grymas na twarzy - teraz już słucham tego, i słucham - coś tam leci w tle, przyjemne, do posłuchania - ale to przecież nie Morrissey! Jego muzyka zawsze była tak żywa i poruszająca, przynajmniej dla mnie, i przynajmniej na wspomnianych przeze mnie albumach z '92 i '94.

Szkoda. Naprawdę, wielka szkoda. Jedyne kompozycje, które faktycznie lubię, to "Something Is Squeezing My Skull" i "It's Not Your Birthday Anymore". No, i może "I'm Throwing My Arms Around Paris". Reszta, niestety, moim skromnym zdaniem, nie jest warta świeczki.

Będę czekał na następny YA lub VaI, ale z każdym następnym albumem przekonuję się, że chyba się nie doczekam.

You Were Good in Your Time...trafne spostrzeżenie.

pawelsoja pisze...

Na początku moja reakcja również nie była zbyt pozytywna, być może nie tak drastyczna jak twoja, ale jednak czułem zawód. Początek wymiata - z całą odpowiedzialnością piszę te słowa. W końcówce czuć, ze Mori już dogorywa, ale dwa ostatnie numery podtrzymują go przy życiu. Sądzę, że (tak jak w recenzji napisałem) trylogia się kończy i czas na jakieś nowe i świeższe podejście do materiału. Oby nie wymagało to takiej przerwy jak po 1997 roku...

Anonimowy pisze...

Cześć. Przyznaję rację :) Też się lekko zawiodłem na moim idolu :(
Ale jak go nie kochać choćby za tą okładkę :)),
ps.: Czasy The Queen is Dead już nigdy nie wrócą........chyba..