niedziela, 9 sierpnia 2009

Manic Street Preachers - Journal For The Plague Lovers - 2009










01 -
Peeled Apples
02 - Jackie Collins Existential Question Time
03 - Me and Stephen Hawking
04 - This Joke Sport Severed
05 - Journal for Plague Lovers
06 - She Bathed Herself in a Bath of Bleach
07 - Facing Page: Top Left
08 - Marlon J.D.
09 - Doors Closing Slowly

10 - All Is
Vanity
11 - Pretension/Repulsion
12 - Virginia State Epileptic Colony

13 - William's Last Words

14 - Big Lady


Na tej płycie można by zbić fortunę. Nie dość, że Walijczycy stosunkowo szybko wracają na scenę i to po przełomowym – bo wyciągającego ich z muzycznej niziny – krążku "Send Away The Tigers" to jeszcze wkoło obwieszczają światu, że ich dziewiąty studyjny longplay został nagrany w duchu poprzedniej dekady i zawiera spuściznę po zaginionym w niewyjaśnionych okolicznościach gitarzyście Richey Edwardsie, w postaci tekstów, które po brzegi wypełniły "Journal For Plague Lovers" A co bardziej nie pociąga i interesuje publiki niż płyta nagrana z udziałem zmarłej osoby. Ideał przyświecający wydaniu tej płyty (wspomnienie kolegi, odświeżenie brzmienia, w końcu pomoc fundacji prowadzającej poszukiwania osób zaginionych) wygrał jednak z bezmyślną lożą konsumentów i dziennikarzy szukających sensacji. Śmiało można napisać, że "Journal For Plague Lovers" dorównuje, o ile nie przebija ostatnie dokonania Jamesa Bradfielda i jego kolegów. Znów zagrali to we czterech.

Wydawać by się mogło, że cofnięcie wskazówek o ponad 15 lat może skończyć się muzycznym samobójstwem, szczególnie w wykonaniu takich weteranów jak Manic Street Preachers. Nic bardziej mylnego. Ich nowa płyta bije po uszach tą samą wiązką energii co kultowe "The Holy Bible" z 1994 roku. Podobieństw jest tu co niemiara. Począwszy od naprawdę mocno ograniczonych w czasie kompozycji, przez surowe i pokazujące tyłek stacjom radiowym brzmienie, aż po wspomniane teksty oryginalnego gitarzysty popularnych ''Manics''.

I to właśnie strona tekstowa najbardziej absorbuje uwagę. Wszystkie liryki – i to bez wyjątku – zostały napisane w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych i są utrzymane w nastroju swoich czasów, gdy w Wielkiej Brytanii klasa średnia szukała oparcia w rodzącym się i traktującym o nich britpopie, a wszelkie próby kształtowania się na muzyczne shock-celebrities były od razu skutecznie "gaszone" przez nurty prawdziwych i bacznie obserwujących życie artystów. Taki był Edwards, który na "Journal Plague Lovers" jako obecny duchem członek zespołu podejmuje tematy konsumpcjonizmu, egzystencji człowieka, nowoczesnych chorób oraz czerpie z życia sławnych ludzi pokroju Marlona Brando.

Trójka obecnych członków Manic Street Preachers musiała tylko nagrać pod to odpowiednie ilustracje muzyczne….tylko, czy aż? Najpierw był wysłany do radia w celu promocji ‘’Jackie Collins Existential Question Time’’. On ukazał kierunek w jakim muzycy podążyli tym razem. Krótka, zadziorna piosenka, gdzie egzystencjalnym pytaniem wydaje się być fraza: ''Mommy, where’s a Sex Pistols?'' Takiej gitarowej końcówki nie mieli od lat. Trzeba dodać więcej – od lat nie mieli tak głośnej płyty. Słuchając openera w postaci ''Peeled Apples'' czy najlepszego na płycie, opływającego w ciężkie drżenie gitar a’la R.E.M z okresu ''Monster'' nagrania tytułowego, ciężko odmówić sobie zarezerwowania biletu na jakieś z nadchodzących show zespołu. Hektolitry potu i potłuczenia gwarantowane. Większa część kompozycji ma dość podobną strukturę, po całkiem przyjaźnie brzmiącej zwrotce znienacka pojawia się rozsadzający bębenki uszne refren. Najlepiej wypadają te skandowane momenty w ‘’Pretension/Repulsion’’ czy ‘’She Bathed Herself In A Bath Of Bleach’’. Nie sposób się tu domyślić po ile mają muzyce Manic Street Preachers. Duch prawdziwego punka jeszcze nie zanikł, nie na Wyspach, nie w Walli. Czasem trafi się – zwykle udany – eksperyment, burzący nieco koncepcje brzmieniową ‘’Journal For Plague Lovers’’. W tej kategorii na uwagę zasługuję ''Marlon J.D", wykorzystujący jako jedyny na płycie usługi elektronicznej perkusji, która nadaje mu nieco dyskotekowej pulsacji, przykrytej solidnym gitarowym obłożeniem. Słuchając ''Journal'' aż nie chce się wierzyć, że grupa postanowiła nie publikować żadnego oficjalnego singla. Nawet jeśli tematyka i bezpretensjonalność niektórych momentów tego krążka, mogłaby wprawić w kompleksy niejednego działacza wytwórni płytowej, to zawsze można celować w balladę, których jest tu niewiele, ale ich jakość rekompensuje liczbę. Osobiście oniemiałem, gdy po raz pierwszy zapoznałem się z ''This Joke Sport Severed''- prawdziwą muzyczną ucztą, która nabiera mocy z każdą sekundą i prowadzi nas do orkiestrowego finału. Ta płyta posiada wszystko, czego trzeba.

Nie ma wątpliwości kto jest na czele tabeli Brytyjskiego rocka. Pierwsze miejsca na listach przebojów mogą na zmianę okupować Coldplay i Kings Of Leon, ale stara gwardia nie śpi, nie daje o sobie zapomnieć i to za 20 lat o nich spyta się mały/a Jackie, zadając swoje pierwsze egzystencjalne pytanie: ''Mommy, where’s a Manic Street Preachers?''


2 komentarze:

Chris pisze...

Tam jest "oh mommy, what's a sex pistol"...

Fajnie się czyta twoje recenzje, Paweł.
Pozdrowienia z Hangzhou
Chris

pawelsoja pisze...

Tak? :) Nie mogłem dokładnie odszyfrować, więc zajrzałem na forum MSP i tam ktoś (w sumie rodowity Anglik) zapostował taką wersję tekstu. Skorzystałem więc z tego materiału :)