sobota, 28 lutego 2009

U2 - No Line On The Horizon - 2009










01 - No Line On Te Horizon
02 - Magnificent
03 - Moment Of Surrender
04 - Unknown Cellar
05 - I'll Go Crazy If I Don't Go Crazy Tonight
06 - Get On Your Boots
07 - Stand Up Comedy
08 - Fez - Being Borin
09 - White As Snow
10 - Breathe
11 - Cedars Of Lebanon

Zdaję sobie sprawę, że wiele osób przestało podchodzić do muzyki formacji U2 poważnie. Pędząca machina konsumpcjonizmu i nowoczesne uzależnienia odbiły się również na członkach legendarnej grupy z kraju Św. Patryka [autor daje w tym momencie extra-pauzę, aby czytelnik mógł sam zastanowić się nad tym jak to było z tym U2 w ostatnim czasie...tak, Bono się narzuca pierwszy na myśl] nie dając już możliwości tworzenia oraz stworzenia czegoś proporcjonalnie dobrego co do statusu zespołu. Sam powoli powątpiewałem czy uda się uniknąć w najbliższej przyszłości obrazku, na którym czwórka otyłych facetów wyleguje się do południa w hotelowym apartamencie i podpisuje bezmyślnie kolejne papierki inkasując swoje ''trzy grosze'' za kolejny koncert - na którym, co trzeba dodać - nie obejdzie się bez kilku światowych haseł. Kto im jednak wtedy jeszcze uwierzy w słowa ''One love, one life'' jak nie fani.
Zachwycony innowacyjnością Achtung Baby, rozmachem eksperymentu Zooropy i obserwujący przez kolorowe szkiełka albumu Pop to, co dzieje się na zewnątrz, zauważyłem w końcu upadek symbolu rocka. Dwie płyty poprzedzające No Line On The Horizon to nic innego jak przywołanie rozbrykanego chłopca do porządku i klaps od wytwórni, która od teraz pokaże jak grać w 21 wieku by nie tracić pieniążków.

Nie podszedłbym bym aż tak obojętnie do dwunastej płyty U2, gdyby na ostatnich wydawnictwach Irlandczyków pojawił się choć jeden taki piorun jak utwór tytułowy. Nie trzeba być U2-logiem, aby wyczuć nawiązania do przełomowych krążków z lat dziewięćdziesiątych. Gęste tło, siarczyste gitary nie wychodzące jednakże poza ustalony ''klucz'' oraz świetna elektronika zdająca się poruszać ruchem sinusoidalnym, zmieniająca natężenie i barwę. Granice się zacierają. Wchodzimy na ''wyższy'' poziom. Chciałoby się rzec ''magnificent''. Zanim jednak przemyśli się taką opcję, to z głośników już zaczyna wybrzmiewać utwór o takim właśnie tytule. Znów trafiony-zatopiony. Tytuł określa utwór tak doskonale jak kilkanaście lat temu Discotheque wpasowało się w Discotheque, a Hold Me, Thrill Me, Kiss Me, Kill Me mroziło krew w żyłach. Długie, skandowane przez perkusję intro zaczyna najlepszy utwór zespołu od dobrych kilkunastu lat. Piszę to z całą odpowiedzialnością. Magnificent ma wszystko. Znów pojawia się intymna elektronika, - sprowadzona do najprostszych akordów na poprzednich pozycjach w dyskografii U2 - przestrzenne gitary zaczerpnięte z płyty The Joshua Tree i dużo, dużo, dużo nostalgii (ten most!) spowijającej ten bardzo osobisty numer ''I was born. I was born to be with you, in this space and time'' - to do każdego z nas.
Podobną konstrukcję emocjonalną mają kolejne kawałki, z tym, że to już nie ta sama klasa. Basowy Moment Of Surender i Unknown Cellar, któremu chyba najbliżej do tych ostatnich utworów z okresu chociażby How To Dismantle An Atomic Bomb?.

Im dalej przesuwamy suwak po trackliście tym horyzont staję się niestety mniej wyraźny - parafrazując tytuł. No Line On The Horizon to płyta znacznie bardziej wyciszona niż można było się tego spodziewać po premierze swingującego singla Get On Your Boots (tak na marginesie - wkomponowany w całość brzmi lepiej niż solo). ''Pokutne'' klimaty towarzyszą mi cały w postaci rozedrganych gitar w White As A Snow czy też recytatorskiego popisu Bono w kończącym album Cedars Of Lebanon. Problem w tym, że we wszystko wkradać zaczyna się element znużenia i przesadnej hibernacji. Pomaga w tym momencie naszpikowane instrumentami (skrzypce, klawisze, dzwonki...) Breathe siegąjące gdzieś pomiędzy pierwsze płyty formacji, a milenijny album All That You Can'r Leave Behind.
Innym, osobnym wątkiem jest produkcja. Jest dobrze, wręcz bardzo dobrze. Brzmienie jest jednolite, instrumenty pracują ze sobą na tych samych obrotach, a rozłożenie pojedynczych dźwięków w przestrzeni wypada zgodnie z założeniami. Brian Eno to przecież ''ten gość z reżyserki ''.

Nie postawiłbym wcześniej bym dużej sumy pieniędzy na to, że No Line On The Horizon okaże się najlepszą płytą U2 od prawie piętnastu lat. Tym bardziej cieszę się, że jestem zobowiązany wystawić im taką rekomendacje. Żałuję tylko, że nie czuć atmosfery miejsca gdzie odbywała się jedna z sesji nagraniowych - bo ja naprawdę chciałem usłyszeć coś co świadczyłoby o produkcji made in Maroko. Czasem coś nie wychodzi (toporne Stand Up Comedy), ale największym sukcesem jest to jak muzycy oduczyli się klonowania swoich własnych piosenek i to w obrębie tych samych płyt co gorsza. Sądzę, że do podobnych wniosków doszedł Bono, który sam śpiewa w utworze I'll Go Crazy, If I Don't Crazy Tonight, że czas na zmiany i choć są one trudne i powolne to jednak muszą nastąpić. Wniosek - Przydało się chłopakom zwariować.





Brak komentarzy: