niedziela, 27 lipca 2008

Goldfrapp - Black Cherry - 2003










01. Crystalline Green
02. Train
03. Black Cherry
04. Tiptoe
05. Deep Honey
06. Hairy Trees
07. Twist
08. Strick Machine
09. Forever
10. Slippage

Już kilka miesięcy po premierze pierwszej płyty zespołu (Felt Mountain) wszyscy wstrzymali oddech w oczekiwaniu na rozwinięcie tej ''bajki'' i na dalsze udoskonalenie doskonałości jak mogłoby się wydawać. Jednak para muzyków wcale nie zamierzała pójść tak od razu za ciosem. Sprezentowała sporą liczbę singli, porobiła trochę ''na boku'', aż w końcu w zupełnie innym klimacie studia Bath (szczury zostały zastąpione neonami) rozpoczęła pracę nad Black Cherry wydanym w kwietniu 2003 roku. Dla kogoś ten miesiąc kojarzyć będzie się już nieodzownie z upadkiem pewnej muzycznej idei i stylu, którego Goldfrapp był ostatnim liczącym się przedstawicielem. W trakcie prac nad płytą, ze studia w Bath dochodziły informację, że eksperymentują, ale przecież czy Felt Mountain nie było jednym wielkim eksperymentem i jedyną ocalałą białą owcą w stadzie czarnych jak smoła przedstawicieli sceny pop/elektronicznej 21 wieku?
To teraz stali się czarni! Gdzie operowe wokale, gdzie majaczące w oddali orkiestrowe aranże?
Zamiast tego jest bardzo ostry beat, dużo syntezatorów i ośmielę się napisać, podwaliny producerskiego warsztatu Pharella.

Taki bezpretensjonalny, ostry i głęboki dźwięk słychać już na samym początku płyty. Crystalline Green to wyraźny zwrot w kierunku sceny klubowej i dyskotek. Głos Goldfrapp wpasowuje się w ten schemat ukazując ją na Black Cherry w roli ''Lady Sex''.
Singlowy Train to przede wszystkim fantastyczny, stopniowo narastający ''tępy'' motyw, który służy jako ''podkładka'' pod refren: '' Can't stop, oh off the train. Train, yeh, yeh, yeh''. Całość po prostu kipi sexem co zrozumie nawet największy ślepiec po obejrzeniu teledysku.
Równie dziki, jak nie wręcz ''psychiczny'' wyraz posiada kolejna piosenka, która jako trzecia promowała Black Cherry na małej płytce - Twist. Utwór z doskonale dopasowanym do siebie tytułem to perfekcyjna, zadziorna elektronika, taka, która nawet MNIE skłoniła by do pójścia wieczorem na ''mocną'' imprezę. Plus wydzierająca się Alison i przypominający ryk kocura beat!
Rozumiem doskonale, że część materiału może przyprawić o palpitację serca, w szczególności te osoby, które jako wyższe wartości ceniły sobie elementy z debiutu. Ale skoro po prawie 3 latach ten sam zespół potrafi tak fajnie zabawić się z fanami, tak zmienić swój poziom inspiracji (podobno tym razem były to: disco lat 70,80 i i techno!) i muzykę jaką wykonuje to czemu nie, czemu w to nie wejść razem z nimi?

Nie wszystkie mosty zostały spalone. To co zostało mimo wszystko z Felt Mountain to teksty, podobnie fantazyjne i jedyne w swoim rodzaju - kto bowiem wykorzystuje zwierzęta do opisywania ludzkich uczuć, emocji i statusu społecznego? Black Cherry oferuje również debiuto-podobne melodie, które bez problemu znalazłyby się na płycie z 2000 roku, może nawet były z niej odrzutami, gdyby...
...taki Deep Honey pozbawiony był zupełnie w kółko i w kółko powtarzającego się motywu bardzo ''spłaszczonych'' i przygaszonych klawiszy. Słychać nawet w tym te marzycielskie gitary, jak w Lovely Head. Jeszcze bardziej naturalny wydaje się Hairy Trees, a to dzięki atmosferze budowanej za pomocą dźwięku fletu...i co z tego, że wygenerowanego z komputera? Piosenka dalej nabiera trochę tempa, ale z drugiej strony pojawia się ten najpiękniejszy wokal Alison, który co trzeba obiektywnie przyznać na tle całej płyty, z racji muzyki i produkcji jaka musiała zostać zastosowana, jest trochę z tyłu.
Płyta ma bardzo zwinnie ułożoną tracklistę. Zespół z udanym skutkiem pomieszał te szybsze i mocniejsze (Train, Twist) z bardziej nastrojowymi numerami (Hairy Trees, Forever).
Zwrócić można uwagę na fakt, że jest to ostatni jak dotąd album Goldfrapp gdzie pojawił się numer instrumentalny. Odpowiednikiem Felt Mountain czy też Oompa Radar został na Black Cherry kawałek Slippage, prezentujący jakby bardziej industrialne i techniczne oblicze podopiecznych Mute.

Jasnym jest chyba, że nikt nie kopie pod sobą dołków, chyba, że jest tak jak w tym przysłowiu...
Jakby na to nie patrzeć w 2003 roku Goldfrapp stracił przychylność wybranych mediów, a jednocześnie nastąpiła pewnie spora rotacja miłośników ich muzyki. Płyta zgarnęła bardzo pozytywne recenzje, znakomicie w porównaniu z wcześniejszym okresem radziły sobie również single, z których najpopularniejsze (Train i najbardziej retrowy w zestawie Strict Machine) doszły do czołowej 30 Uk Singles Chart. Wreszcie udało zaistnieć się również w Ameryce, choć było to jeszcze zjawisko dotyczące wyłącznie sceny dyskotekowej. Black Cherry to zupełnie niespodziewany zwrot w kierunku nowego synthpopowego brzmienia grupy, to z pewnością nie krok w tył. Alison i Will pokazują natomiast, że są w stanie tworzyć udane pozycje NIGDY nie wchodząc do tej samej wody dwa razy i tak jest go dziś. Chwała im za to.





Brak komentarzy: