środa, 16 lipca 2008

Brett Anderson - Wilderness - 2008










01. A Different Place
02. The Empress
03. Clowns
04. Chinese Whispers
05. Blessed
06. Funeral Mantra
07. Back To You (feat. Emmanuelle Seigner)
08. Knife Edge
09. P. Marius


Co się dzieję z Brettem Andersonem? Ex-wokalista Suede od pewnego czasu ucieka od nurtu, który w latach 90 wyznaczył razem ze swoją macierzystą formacją. W solowej wersji, już na pierwszym krążku wydanym niecałe półtora roku temu postanowił oddać się poszukiwaniom wewnętrznego piękna i zaprezentował bardzo spokojny i wyważony repertuar, odbiegający od oczekiwań. Płyta została dość obojętnie przyjęta - brakowało refrenów na miarę Trash czy Animal Nitrate, było za to dużo melancholii i smutku.

Nie inaczej jest w przypadku Wilderness, której tytuł pasuje jak ulał. Instrumentalnie bowiem jest to faktycznie pustkowie. O ile w przypadku debiutanckiego krążka mieliśmy do czynienia z praktycznie całą gamą potrzebnego sprzętu, dzięki któremu udało się w końcu wykreować potencjalne przeboje (Love Is Dead, Dust And Rain) to na Wilderness obecne są tylko: gitara akustyczna, fortepian, sekcja smyków.
Każdy utwór na albumie został zaaranżowany tylko i wyłączenie na te rzeczy. Efekt nie jest trudny do przewidzenia. Jest jeszcze bardziej smutno, melancholijne i rzewnie niż na pierwszej płycie. Ale nie jest tak, żebym ciągle narzekał. Ta płyta ma dzięki w/w zabiegom dużo uroku. Czuję się, że Anderson podszkolił się w komponowaniu przez ten rok, pisanie materiału wychodzi mu lepiej. O ile na Brett Anderson (tak przemyślanie nazywał się debiut) największą radością było usłyszenie utworu w up-tempo to tutaj już początek - A Different Place - przykuwa uwagę. Jak zwykle charyzmatyczny śpiew, choć już chyba nie tak maksymalnie wykorzystywany jak kiedyś, piękne partie skrzypiec i akompaniament fortepianu, czyli tak jak na całej płycie, ale ma to swoją niepowtarzalną melodykę.
Podobnie na plus zasługują: Chinese Whispers, gdzie Brett pokazuje w końcu siłę swojego głosu, najbardziej pogodny na albumie Blessed oraz Funeral Mantra - tutaj sam tytuł dobrze oddaje klimat kompozycji. Z drugiej strony osobiście najbardziej zawiodłem się na piosence Back To You. Utwór wydany na singlu jeszcze w tamtym roku, był odrzutem z sesji na pierwszy krążek artysty. Charakteryzowało go proste brzmienie (ala 80's) syntezatorów, miłe harmonie i równie przyjemne chórki. Pojawił się i saksofon. Teraz jednak na potrzeby nowej płyty trzeba było zrezygnować ze wszystkich tych unowocześnień. Piosenka nadal dobra, ale już nie aż tak bardzo. Nie pomaga jej nawet gościnny udział w nagraniu Emmanuelle Seigner, bo od dziś wiemy, że to dobra wokalistka nie jest.
Chciałbym jeszcze podkreślić, że całość brzmi jakby została nagrana na jednej sesji, a raczej na koncercie w jednym ze studiów BBC w Londynie. To tylko 35 minut muzyki. Pieniędzy by za dużo na to nie poszło...

Zdaję mi się, że Brett gra na dwa fronty, lecz niestety nie udzielę odpowiedzi dlaczego. Z jednej strony próbuje separować się od wielkiego rynku, ale przecież to on tylko w tamtyk roku sprezentował fanom aż 3(!) oficjalne koncertowe płyty. Live In London, Union Chapel oraz Queen Elizabeth Hall. W dodatku każda osoba będąca 7 lipca na jednym z jego występów dostała za darmo kopię nowej płyty na USB.
W jednej z piosenek na Wilderness śpiewa:
''You climb . The clouds caress. Yes, I am blessed''
Po posłuchaniu Wilderness na pewno nie mogę udzielić mu owego błogosławieństwa. Ale to nie jest zła płyta, dam mu i trzecią i czwartą szansę jak będzie trzeba. Ikony zawsze będą ikonami, mimo wszystko.


Brak komentarzy: