piątek, 20 czerwca 2008

R.E.M. - Automatic For The People - 1992










01. Drive
02. Try Not To Breathe
03. The Sidewinder Sleeps Tonite
04. Everybody Hurts
05. New Orleans Intrumental No. 1
06. Sweetness Follows
07. Monty Got A Raw Deal
08. Ignoreland
09. Star Me Kitten
10. Man On The Moon
11. Nightswimming
12. Find The River


Trudno mi sobie wyobrazić, że za 4 lata Automatic For The People będzie obchodził 20 lecie wydania! Na zawsze zapisze się on w pamięci jako najważniejszy album roku 92, lat 90 i w końcu jako najlepszy album kiedykolwiek wydany. I tyle by może wystarczyło napisać, bo łatwo zgadnąć o czym napiszę w kolejnych linijkach. Ale skoro już zacząłem, to nie powstrzymam się by nie zostawić śladu o tej płycie, tym razem na łamach mojego bloga.
Oczy moje patrzą w tej chwili (zawsze przy pisaniu recenzji staram się mieć jak największy kontakt z opisywanym przedmiotem) skierowane są na szarą i ponurą okładkę, na której to usytuowana jest enigmatyczna, sześcioramienna gwiazda i napis informujący o tym kto i co zrobił. W środku dla kontrastu ''wściekle'' żółty nośnik, doświadczony już znakiem czasu.
Zupełnie tak samo jak w roku 1998, a trzeba wiedzieć, że to wtedy miałem swój pierwszy kontakt z muzyką wypełniającej to CD. Kupiony podobno w 1993 roku po okazyjnej cenie wydaje się wyglądać identycznie jak wtedy. Automatic w bardzo wyraźny sposób ukształtował mój muzyczny smak i być może dlatego mam do niego taki sentyment, ale na szczęście niejednokrotnie przekonałem się, że nie tylko ja potrafię docenić ten album. To nie wygląda na razie jak poważna recenzja. Trochę sobie powspominałem. Przejdę do konkretów, a ten pierwszy fragment i tak kiedyś pominą, jeśli ktoś będzie chciał użyć moich słów do opisania tej płyty.

Nie muszę chyba nikomu wyjaśniać co stało się w lutym 1991 roku, gdy w stacjach radiowych na całym świecie zabrzmiał pierwszy singiel R.E.M. z albumu Out Of Time pod tytułem Losing My Religion. Skala popularności tego kawałka przerosła oczekiwania do tej pory znanych szerzej tylko USA czwórki muzyków z Athens. Out Of Time był pierwszym z kilku wielkich komercyjnych i artystycznych sukcesów, które zespół osiągnął w swojej dzisiaj już prawie 30 letniej karierze. Automatic jednak go przebił. Z powodu trzy letniej przerwy dzielącej Green i Out Of Time nikt nie przypuszczał, że już pod koniec 1992 R.E.M. pokusi się o nowy materiał. Jednak z powodu braku organizacji większej trasy koncertowej i potrzeby tworzenia (w 1991 roku muzycy mieli dużo niewykorzystanego materiału) na przestrzeni kolejnych miesięcy spotykali się w studiach w Miami, Nowym Orleanie oraz rodzinnym Athens.

Generalnie Automatic różni się od swojego poprzednika. Jest to płyta prawie w 100% akustyczna. Bardziej nastawiona w kierunku muzyki country. Nie trafimy tam też na tak typowo popowe tracki jak Near Wild Heaven i Shiny Happy People. Zmieniły się także teksty. Stipe zaczął pisać więcej o rzeczach trudnych jak ból czy cierpienie i ludzkie (słychać to w Monty Got A Raw Dealm, Sweetness Follows czy protest-songu Ingoreland). Automatic przekazał również pałeczkę organom jako głównemu ''sprawcy'' muzyki. Właśnie perfekcyjne brzmienie tego instrumentu zastąpiło mandolinę, która miała znaczący udział przy komponowaniu Out Of Time. Jak na ironię grupa za wszelką cenę chciała stworzyć dzieło mocniejsze i cięższe od ostatniego albumu, ale ten cel udał się dopiero przy okazji premiery płyty Monster w 1994 roku.

Pierwszym singlem został ponury Drive. Peter Care doskonale dopasował do niego czarno-biały, lekko monotonny i ospały, lecz znakomity videoklip. Nie ma co długo rozwodzić się nad jego brzmieniem. Doskonale znany motyw gitarowy na tle ciężkiej perkusji. Urozmaicony jedynie brzmieniem harmonii i w drugiej części utworu wspaniałej sekcji smyczkowej. Drive uchodzi za jeden z utworów definiujących amerykański rock alternatywny. Podobnych ''smutasów'' jest na płycie więcej. Pełen goryczy Monty Got A Raw Deal, gdzie wyjątkowym gościem staję się wspomniana wcześniej mandolina, rozbujany na basie Sweetness Follows czy lekko obsceniczny, przepełniony zachwycającymi harmoniami, nawiązujący do lat 60 i rodzimej sceny rockowej Star Me Kitten. Z drugiej strony natomiast jest np. trochę nie pasujący do reszty, acz również wyśmienity, bo pełen rockowej werwy Ignoreland, gdzie słychać coś ze Springsteena.
A propos nawiązywania do wszelkiego typu rzeczy. Amerykanie w czasie tworzenia krążka słuchali takich wykonawców jak Leonard Cohen, Syd Barett oraz Led Zeppelin. Chyba ze względu na wspaniałe natchnienie jakim wyżej wspomniani artyści musieli napełnić członków R.E.M., Stipe postanowił niejako w hołdzie nagrać dwie z piosenki w repertuaru tych dwóch pierwszych i umieścić następnie na stronach b-singli. Mowa o First We Take Manhattan i Dark Globe.
Jednak i Led Zeppelin miało coś do powiedzenia w sprawie nagrywania popularnego ''Automata''.
Wszystkie partie orkiestrowe na płycie zostały zaaranżowane przez oryginalnego multiinstrumentalisty Led Zeppelin Johna Paula Jonesa. Szczególnie wielki wkład jego osoby słychać w najbardziej klasycznie brzmiącym i kojącym uszy słuchacza swoją delikatnością Nightswimming z wybitną partią fortepianu i bajkową solówka na oboju.

Rynek muzyki country i jego pochodnych to w Stanach rzecz tak pospoliscie Amerykańska i zamknięta dla artystów ze wschodu jak Polskie granice przed 1989. Tutaj panują inne reguły, tu gwiazdami są artyści o których nikt inny na świecie nie wie kompletnie nic. R.E.M., którego album oczywiście zadebiutował na 1 miejscu listy US Hot Country, nie mógł polegać tylko na popularności poprzedniej płyty by przebić się z Ameryki na resztę świata.

Nie mogli podbić serc słuchaczu mocnym i energetycznym graniem, więc zaatakowali z drugiej strony. Everybody Hurts stało się drugim po Losing My Religion hymnem i być może jeszcze bardziej rozpoznawalnym fragmentem dokonań muzyków. Wzruszająca, z początku monotematyczna piosenka w każdą kolejną minutą odsłania kolejne swoje zalety. To tutaj słychać po raz pierwszy, trochę schowane, ale wyraźnie słyszalne brzmienie gitary elektrycznej. To także tutaj trzeba bić brawo Johnowi Jonesowi za finał całej kompozycji.....i ten ''samochodowy'' teledysk. Ciekawostką jest fakt, że to jedyny numer na którym na perkusji nie zagrał etatowy specjalista w tej dziedzinie czyli Bill Berry. Inne sztandarowe numery zawarte na Automatic to m.in ''driver-song'' napisany ku czci Andy'ego Kaufmana czyli Man On The Moon, prezentujący płytę z bardziej energicznej strony, ze słynnym pomrukiwaniem ''yeah, yeah, yeah, yeah'' i kilkoma wokalnymi popisami ala Elvis Presley. Najbardziej żywy i radosny jest jednakże The Sidewinder Sleeps Tonite. Opisujący dość czasem nierealne i nie mające ze sobą związku sytuacje (złośliwą maszynę na pieniądze, kota w kapeluszu albo też zupki w 5 minut) zaraża swoim optymizmem i humorem. Czuć jaka radość bije ze śpiewu wokalisty gdy powtarza w kółko (dokładnie 32 razy w ciągu całego utworu!) fragment ''Call me when you try wake her up!''. Sidewinder, zbudowany na potężnych organowych harmoniach, jest więc małym ewenementem w stosunku do reszty materiału. Słusznie wybrany jako 2 lub 3 (zależnie od państwa) singiel, zdobył nie małą popularność i jest do dziś kolejnym utworem definiującym R.E.M..

Do dnia dzisiejszego niewiele krążków potrafiło dorównać ''Automatowi'' sukcesem jaki stał się jego udziałem na przełomie lat 92/93. Prawie 80 tyg. spędzonych na największej liście płyt na świecie w USA. Ponad dwukrotnie więcej na liście w Wielkiej Brytanii. To robi wrażenie. Nawet na osobach, które zwykle nie interesują takie suche statystyki. Gdyby jednak chociaż taki argument miał je przekonać do zapoznania się z tym albumem....to warto, warto bo moim skromnym zdaniem na żadnej innej pozycji w dziejach muzyki nie znajdą tyle prawdziwego uczucia, emocji czy też z drugiej strony wyciszenia i relaksu....i tak fantastycznego wokalu jakim obdarzony jest Michael Stipe, będący w tamtym czasie w najwyższej formie (która nawiasem pisząc trwa do dziś). Naprawdę nie muszę ze swojej strony przesadnie wynosić tej płyty na ołtarze. Wystarczy napisać: piękna muzyka. Zadziałało?


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie pisz idiotyzmów na temat historii Polski! Nie było żadnego durnego komunizmu, który zniszczył i izolował nasz kraj. My byliśmy i jesteśmy bogatym krajem Zachodu, dlatego Polska jest znakomitym krajem. Dla Polski jest typowy pozytyw! Jeśli myślisz inaczej, jesteś idiotą!

Anonimowy pisze...

Tej , anonimowy "patriota", skończ pierdolić głupoty.....Wyborco PIS...

A co do recenzji, to bardzo ładnie napisana. Pozdrawiam serdecznie.