środa, 18 czerwca 2008

Portishead - Dummy - 1994











01. Mysterons
02. Sour Times
03. Strangers
04. It Could Be Sweet
05. Wandering Star
06. It's A Fire *
07. Numb
08. Roads
09. Pedestal
10. Biscuits
11. Glory Box
* - dostępny tylko na edycji Amerykańskiej.

Po kilku minutach dłuższej zadumy można dojść do wniosku, że Dummy to bardzo przemyślany tytuł. Dobrze brzmi – to po pierwsze. Po drugie, przynajmniej w moim wypadku idealnie pokazuje czym staję się słuchając tego krążek – manekinem, marionetką w rękach muzyki jaka płynie z tej niezwykle tajemniczej i hipnotyzującej płyty. Jednak jest to też furtka bezpieczeństwa. W końcu kto na poważnie w czasie ery britpopu oraz muzyki eurodance (ciężko mi ta nazwa przechodzi przez gardło) potraktowałby tak nazywający się album zawierający muzykę z pogranicza modern jazzu, soulu, elektroniki i nielicznymi tylko elementami rocka. Zawsze będzie można się od tego odciąć i zacząć jeszcze raz...Nie tym razem. Tak rodził się klasyk gatunku znanego jako trip-hop.

W 1991 Geoff Barrow znany już w środowisku z pracy z grupą Massive Attack zaprosił do współpracy Beth Gibbons, która do tej pory jedyną styczność z muzyką miała w małych klubach w Bristolu dając pokazy swoich umiejętności wokalnych dla zmęczonych Anglików, którzy po pracy wpadali napić się Portera.
Zaczęło się od nagrania rzeczy dość nietypowej jak na początek kariery, a mianowicie ścieżki do krótkometrażowego filmu To Kill A Dead Man, stworzonego zresztą przez sam zespół – później materiały z tego projektu posłużyły do stworzenia teledysku dla kompozycji Sour Times. Tytułowy utwór wykorzystany w filmie nie wydaję się z perspektywy czasu czymś wyjątkowym, ot takie instrumentalne nutki, trochę w stylu noir, więc warto podziękować wytwórni GoBeat! Records, że chwyciła o co w tym wszystkim chodzi i podpisała kontrakt z Portishead. Wydanie Dummy’ego poprzedziła m.in. EP-ka Numb dzięki to której świat zwrócił uwagę na trójkę z Bristolu (trójkę, bo w pracach nad albumem uczestniczył już Adrian Utley, trzeci członek grupy po dziś dzień). Tym co przykuło uwagę mediów było połączenie jazzowego tematu, elektronicznych sampli, oryginalnego brzmienia organów (jak z filmów szpiegowskich, za którymi zresztą członkowie Portishead przepadali) i nowoczesnego podejścia do produkcji materiału. Do tego głos Beth Gibbons. Zimny. Pełen emocji. Pełen tajemnicy. Być może największy atut zespołu.

Na początku sierpnia, na prawie miesiąc przed oficjalną płytą ostatnim zwiastunem płyty okazał się być singiel Sour Times, w którym grupa zachowała wszystkie zalety poprzedniej kompozycji bazując tym razem jednak na narkotyzujących dźwiękach cytry nadających całości trochę śródziemnomorskiego klimatu. Po raz kolejny niesamowicie brzmi wokal, tym razem przepełniony bólem i rezygnacją. ''Nobody loves me, it’s true, not like you do''. Praktycznie każdy fragment Dummy’ego w warstwie wokalnej niesie ze sobą smutek, zmęczenie i rozpacz. Czy więc ludzie kochają być w depresji ? ''To jest styl Portishead, my nie potrafimy nagrywać radosnej muzyki, nie potrafimy nagrywać płyt gdy jesteśmy szczęśliwi, dziwne więc, że nagrywanie nowego materiały trwało tak długo'' – żartował Barrow w jednej z ostatnich wypowiedzi grupy po wydaniu płyty Third. Sukces płyty, która do dziś w samym Zjednoczonym Królestwie pokryła się podwójną platyną, zaskoczył grupę. Dummy wspiął się na drugie miejsce brytyjskiej listy i to w czasie gdy artyści preferujący klimatyczne i powolne granie klepali biedę, a faceci pokroju Albarna, czy Gallaghera bezwstydnie pokazywali środkowe palce na łamach największych muzycznych gazet w Wielkiej Brytanii. Ciąg tych wydarzeń skłonił grupę do wydania trzeciej małej płytki z kompozycją Glory Box, która była swoistym hołdem dla brzmienia lat 30 i 40 – ten styl grupa udanie rozwinęła na swoim kolejnym krążku. Znakomicie wypadł również pomysł wzbogacenia Glory Box wyraźnym brzmieniem gitary elektrycznej. Pomysł Portishead na kompozycje zawsze wychodził z założenia, że liczy się solidny bas, dobra, dość przyciężka perkusja i kilka sztuczek zza konsolety sprowadzających się do tak oczywistych (i częstych) zagrywek jak cofanie i puszczanie płyty vinylowej . W to wszystko potrafili ze znakomitym skutkiem wpleść brzmienie instrumentów dętych (Pedestal), smyczkowych (Strangers, Roads), natomiast It’s A Fire zamieszczony z niewyjaśnionych względów tylko na amerykańskiej edycji raczy nas ''wysokimi'' organami. Czasem jest też po prostu jazzowo jak w It Could Be Sweet, najprostszym numerze w całym zestawie. Wszystkie kompozycje poddane zostały solidnej produkcji by wyodrębnić i podkreślić każdy z tych zabiegów. Nie dochodzi tu jednak w żadnym razie do przerostu formy nad treścią i album nie ma prawa trafić na półkę z dopiskiem: Przesadnie ambitne – może później.

Już wcześniej, bo na samym początku lat 90 muzykę zespołu Zoe określało się jako trip hop. Powstały wtedy płyty, które dziś spokojnie można otagować jako ten gatunek – o Portishead nikt jeszcze nie słyszał. Jedyną receptą na rozwiązanie tej zagadki jest zapoznanie się z tym krążkiem i przekonanie się czemu to właśnie Dummy dzierży tytuł tego ‘’pierwszego i najważniejszego’’, a nie debiut Massive Attack, Zoe czy też Perfume Tree.

Brak komentarzy: